Członkowie Oddziału

Rzeszów

Preambuła statutu ZLP


Związek Literatów Polskich jest zawodową organizacją pisarzy. Jego członkowie, w swojej twórczości i działalności, nawiązują do humanitarnych tradycji myśli ogólnoludzkiej, które w kulturze polskiej zawsze były zespolone z troską o dobro kraju i narodu. Kontynuacja tych tradycji oraz wszechstronny rozwój współczesnej literatury polskiej stanowią przedmiot starań i pracy wszystkich członków i władz Związku Literatów Polskich.



Związek Literatów Polskich

Menu

ZBIGNIEW DOMINO



Zbigniew Domino

Urodzony w grudniu 1929 roku. Członek Związku Literatów Polskich od 1967 roku.

Zmarł 11 czerwca 2019 roku. Dla nas, literatów ZLP O/Rzeszów, nie cały odszedł!

Pamięci Zbigniewa Domino.
PISARZ WIELKIEGO SERCA


11 czerwca 2019 o godzinie 7.55, zmarł Zbigniew Domino, człowiek wielkiego serca, wiedzy i otwartości . Pożegnamy go za tydzień we wtorek 18 czerwca o godzinie 11.30 na Cmentarzu Komunalnym w Rzeszowie, osiedle Wilkowyja.
Za pół roku, 21 grudnia , miałby 90 lat. Ale świeżość spojrzenia i umysłu miał o pół wieku młodsze niż z wskazywała na to metryka. Był ciągle taki, jakim go zapamiętaliśmy przy pierwszym poznaniu wtedy, gdy jako redaktor naczelny miesięcznika społeczno-kulturalnego „Profie” od 1975 roku przez pięć lat nie tylko był szefem naszego zespołu redakcyjnego, ale zarazem przyjacielem i przewodnikiem życiowym. Taki pozostał do końca życia. Szczery i przyjazny ludziom. Nie lubił sztucznej podniosłości. Cenił właśnie szczerość u innych.
Krótką notką można określić: sybirak, pisarz, autor kresowo-syberyjskiej sagi powieściowej: „Syberiada polska” (2001), także zekranizowanej, „Czas kukułczych gniazd” (2004), „Tajga. Tamtego lata w Kajenie” (2007), „Młode ciemności” (2012), „Zaklęty krąg” (2017), „Cedrowe orzechy” (1974, poszerzone wyd. w 2014 r.) oraz kilkunastu innych książek. Jego proza tłumaczona była na języki obce. W warszawskim Wydawnictwie EMKA Jacka Marciniaka, w którym ukazały się wszystkie książki pisarza z cyklu syberyjskiego – niebawem ukaże się kolejna, niestety już ostatnia – „Sybiraczka” . Zbigniew już jej nie zobaczy.
„Syberiada polska” według której Janusz Zaorski nakręcił film pod tym samym tytułem, była najbardziej rozpoznawalna – sztandarowa, nie tylko z racji, że rozpoczynała syberyjski cykl pisarza. Przetłumaczona do tej pory na języki ukraiński, francuski, rosyjski i słowacki. Na Ukrainie otrzymała międzynarodową nagrodę literacką im. Wołodymyra Winnyczenki. W Polsce nagrodę czytelniczą Biblioteki im. Raczyńskich i nominację do nagrody Ikara. Powieść cieszy się wciąż niezmiennym czytelniczym powodzeniem. Znawcy literatury określają ją jako dzieło o niepowszedniej epickiej skali. „Syberiada” – a także kolejne książki wymienione powyżej – najpełniej obrazują masową zsyłkę Polaków na Sybir. Dodatkowo „Syberiadę” wyróżnia to, że głównym zbiorowym bohaterem czyni pisarz polskich chłopów.
Po ukazaniu się powieści ks. Marek Ciesielski Schr na swojej stronie internetowej napisał: „Tak jak Konczałowskiego „Syberiada” jest filmem przekraczającym ramy filmu (dlatego w podtytule jest poematem filmowym), tak „Syberiada polska” przekracza absolutnie granice polskiej prozy. To powieść pomnik, powieść krzyk, powieść elegia. (…) Uważam, że każdy Polak powinien tę książkę wziąć do ręki i trochę nad nią popłakać i pomedytować. To najlepszy podręcznik najtrudniejszej historii jaki znalazłem w literaturze ostatnich lat”.
„Syberiada polska” przetłumaczona na język francuski i wydana przez Les Éditions Noir sur Blanc od razu zyskała zainteresowanie recenzentów m.in. z „Le Monde” i „ Liberation”. Polski pisarz z Rzeszowa, który wszak towarzysko nie gościł nigdy na salonach francuskiej elity literackiej, pojawił się tam jednak za sprawą powieści. Francuscy krytycy zauważyli tę książkę wśród setek nowości wydawniczych na swoim rynku i poświęcili jej niemało uwagi.
A przecież w tym samym czasie Adam Zagajewski ubolewał na łamach „Rzeczpospolitej”, że jego książka tamże „tonęła w kompletnej ciszy”. I pocieszał się, że gdy ukazał się tom wierszy wybranych Herberta też „pojawiła się na jego temat tylko jedna recenzja”. Zagajewski stwierdził nawet, że we Francji poza podziwianym tam Gombrowiczem „recepcja polskiej literatury jest nikła”. W przeciwieństwie do gazet francuskich, polskie media przemilczały wydanie „Sibériade polonaise”. Nie zauważyły też tej książki przedstawicielstwa polskie we Francji, które jak się wydaje powinny z obowiązku śledzić takie wydarzenia i pomagać w przybliżeniu ich miejscowej społeczności. Natomiast za pośrednictwem wspomnianych recenzji we francuskich gazetach o „Syberiadzie” mogli się dowiedzieć mieszkańcy także i w innych krajach, gdzie te dzienniki są kolportowane. Od Antyli i Gujany, przez Belgię, Luksemburg, Szwajcarię, Hiszpanię, Włochy, Senegal, Niemcy po Stany Zjednoczone i Kanadę na drugim kontynencie.
Pisarz z ogromnym szacunkiem odnosił się do osób, które dziś próbują łączyć tych, których podzieliła wojna. Wrócił do swego gniazda. Mieszkał w Rzeszowie. Syberyjska odyseja, pomieszczona w jego książkach jest literackim świadectwem koszmaru wywózki i lat zesłania sybiraków oraz szukaniem miejsca dla siebie w nowej Polsce w pierwszych latach po wojnie. Nic dziwnego, że w tych powieściach, „które dzieją się naprawdę” autor zawarł zdarzenia prawdziwe i prawdopodobne. – Nie obawiam się, że będę postrzegany jako pisarz jednego tematu – twierdził Zbigniew Domino, który ma w swym dorobku pisarskim jeszcze kilkanaście innych książek, odbijających jak w lustrze m.in. złożone losy ludzi walczących z okupantem i ich pogmatwane ścieżki w powojennej Polsce, by wspomnieć chociażby „Błędne ognie”, „Bukową polanę”, albo „Czas do domu, chłopaki”.
Ślady życia pisarza od Kielnarowej wiodły przez Podole, zesłańczy Sybir, Ziemie Odzyskane, Warszawę, Rzeszów, dyplomatyczny dwukrotny pobyt w Moskwie i ponownie Rzeszów dzielony z Matczynym Polem w Kielnarowej, gdzie pisał „Syberiadę”. Tę przeszłość – jak sam uważał – można podzielić na okres szczęśliwego dzieciństwa do czasu wywózki, potem wryte na zawsze w pamięć sześć i pół roku na Syberii – od 10 lutego 1940 roku do 26 czerwca 1946. Powrót do Polski i po czterech latach wojsko, co stało się przypadkowo. Tam znowu przez przypadek trafił do oficerskiej szkoły prawniczej, a po jej ukończeniu rozkazem skierowano go do prokuratury wojskowej. I kolejny etap to ponad 20 lat życia już dojrzałego od rozkazu do rozkazu i wiele historii, które wloką się za nim, albo mu je „życzliwi” wyciągali. Następny okres jest po świadomym wyjściu z wojska, motywowanym m.in. literackimi zajęciami. I powrót do Rzeszowa w 1969 roku. Prawie połowę życia miał wtedy za sobą. Nowe wyzwania, kiedy w 1975 roku został redaktorem naczelnym miesięcznika społeczno-kulturalnego „Profile” i prezesem rzeszowskiego oddziału Związku Literatów Polskich. Ale i służba w misji pokojowej na Bliskim Wschodzie, literacko zapisana w książce „Notatki spod Błękitnej Flagi”. Na tej drodze życia były też prawnicze studia magisterskie i dyplom uzyskany na Uniwersytecie Warszawskim oraz doktorat obroniony na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Czytelnicy często traktują Staszka Dolinę, głównego bohatera sybirackiej odysei, jak bohatera pamiętnika Zbigniewa Dominy. – Te losy mogą się zbiegać, pokrywać, ale bohater powieściowy podąża jednak własnymi ścieżkami. Dla mnie powrót po wojnie z Syberii do Polski i wszystko, co się potem działo, było naturalne. Z Polską Ludową dorastałem i jej wszystko zawdzięczam, począwszy od wykształcenia, bo wróciłem dzieciakiem prawie, nagi, bosy i niedouczony. Innej Polski nie znałem – podkreślał niezmiennie. Są w tych powieściach także autentyczne nazwiska. I stąd zalew listów po tym, jak te książki się ukazywały. Owe listy posłużyły pisarzowi do nowych wątków, gdy pisał „Czas kukułczych gniazd”, a nawet i w „Młodych ciemnościach”. Albo zetknięcie się z Niemcami w Kajenie na wschodzie Syberii, z takimi jak i on zesłańcami. W polskiej literaturze – jak twierdzą krytycy – nikt poza nim czegoś takiego nie opisał. Prapoczątki „Syberiady” też wywodzą się z przeżyć i doświadczeń sybirackich. Pierwsze opowiadanie pt. „Opowieść znad wody” opublikował w „Tygodniku Kulturalnym”. Potem napisał kolejne. Uskładało się ich wystarczająco na debiutancki tom pt. „Pragnienia” (1967), potem na kolejne, w tym „Cedrowe orzechy” (1974). – Maszynopis długo przetrzymywano w Wydawnictwie MON – przypominał Zbigniew Domino w jednej z wielu rozmów, które miałem z nim zaszczyt przeprowadzić. – O ich druku, co wiem na pewno, zdecydował dopiero generał Wojciech Jaruzelski, też sybirak, którego pamięć ogromnie szanuję i jestem przekonany, że doczeka się on jeszcze pomników. Wtedy to był temat tabu. Poniekąd ze zdumieniem odnotowała wówczas Maria Danilewicz-Zielińska w paryskiej „Kulturze”, że mogły się ukazać opowiadania zesłańcze w takiej postaci.
Stygmat sierocy naznaczył życie Zbigniewa Dominy. Matka umarła na Sybirze, gdy miał zaledwie 10 lat, a jego brat Tadek 4,5 roku. – Gdy ojciec poszedł z kościuszkowcami na wojnę w maju 1943 roku, zostaliśmy na łasce obcych ludzi. Byłem małemu bratu i ojcem, i matką. Tylko mnie nie miał kto wtedy matkować – mówił w jednej z tych rozmów na wspomnienie tamtych przeżyć. Z zesłańców w Kaluczem i Kajenie tylko jemu udało się powrócić w miejsce zesłania po kilkudziesięciu latach, gdy był w Moskwie polskim dyplomatą. – To wtedy wspominał – po raz drugi w życiu dotarłem do Kaluczego na Syberii przy pomocy wielu życzliwych mi Rosjan. A w tamtych czasach dostać się w głąb syberyjskiej tajgi nie było wcale łatwe, zwłaszcza dyplomacie. Mnie się poszczęściło… Kaluczego już nie ma. Prawie ślad po nim nie został. Natomiast tajga objęła we władanie wszystko, także nasz zesłańczy cmentarz, gdzie jest kilkaset mogił polskich, ale ślad już po nich zatarty. Odwieczna tajga ma swoje prawa. Tam i moja matka spoczywa. Pamiętałem to miejsce, odnalazłem wzgórek nad rzeką Pojmą i szczątki krzyża modrzewiowego, który postawił mój ojciec. Nabrałem w chusteczkę garść ziemi z tego miejsca i przewiozłem ją na symboliczny grób matki w Tyczynie.
Rosjanie w tych powieściach traktowani są bez uprzedzeń, bo jak podkreślał pisarz, Syberię, od Rosjan poczynając, zamieszkują różnorodni narodowościowo ludzie, z różnych etapów potomkowie zesłańców z Europy po rodzimych Buriatów. Tam wytwarza się ten szczególny klimat wyrozumiałości wzajemnej. – Państwo i ludzi należy oddzielać – mówił Zbigniew Domino – przeciętny Rosjanin jest bardzo uczuciowy, a sybirak szczególnie, który drugiego człowieka nigdy w potrzebie nie zostawi. Nie tylko ja, ale każdy polski zesłaniec przytoczy wiele przykładów, gdy zwłaszcza kobiety sybiraczki, bo ich mężowie i synowie walczyli na froncie, opiekowały się nami, pomagały, choć same żyły w wielkiej biedzie. Mój stosunek do Rosjan się nie zmienia. Smuci mnie tylko, że nasi niektórzy „mędrcy” polityczni, którzy z grubsza mówiąc nie mają zielonego pojęcia o Rosji i nie znają mentalności Rosjan rezygnują z możliwości bezpośrednich kontaktów z tym społeczeństwem, np. z Dni Kultury Polskiej w Rosji. Kiedy po przetłumaczeniu „Syberiady” na rosyjski zaproszono mnie do Krasnojarska, to nie mogłem narzekać na brak zainteresowania i życzliwości dla Polaków. Książka rozeszła się natychmiast. Na Ukrainie zachodniej przed wojną była Polska, stamtąd Polaków, w tym rodzinę Dominów, wywieziono na Sybir. – Gdybym nie znalazł się na zesłaniu, to prawdopodobnie podzieliłbym los wielu tych spod Zaleszczyk, Czortkowa i Borszczowa, którym udało się uniknąć wywózki, ale znaleźli się w studniach pomordowani przez banderowców. Mam przyjaciół, którzy przeszli tę gehennę wołyńsko-podolską i wszyscy mówią w ten sposób. Czekamy na przeprosiny od władz Ukrainy – mówił pisarz i zauważał przy tym, że te wydarzenia umykają także naszym władzom, a i o sybirakach się milczy, o tych gdzieś w tajdze pogubionych. Od wielu lat upominał się o przywrócenie w Rzeszowie ulicy imienia Anieli Krzywoń, młodziutkiej sybiraczki, która wstąpiła do polskiego wojska i poległa w bitwie pod Lenino. Bez rezultatu – przypominał wielekroć z wyrzutem. W tym miejscu muszę z przykrością stwierdzić, że oficjalnie też prawie nie zauważa się pisarza, który swą twórczością przysparza chwały Rzeszowowi oraz regionowi w Polsce i na świecie. W tzw. „Encyklopedii Rzeszowa” również zabrakło dlań miejsca, choć Zbigniew Domino mieszkał w Rzeszowie ponad pół wieku. Film Janusza Zaorskiego stworzony na podstawie „Syberiady polskiej” i pod tym samym tytułem, który wszedł na ekrany kin w 2013 roku, w Rzeszowie i regionie też oficjalnie przemilczano – żadnego spotkania z twórcami, aktorami i pisarzem, według którego to powieści ten obraz powstał. Jedna z największych produkcji ostatnich lat, która z epickim rozmachem opowiada przejmującą historię Polaków deportowanych w latach 40. na Syberię, jak podkreślano w zapowiedziach.
Kiedy niedawno pytałem go przy okazji pracy nad „Sybiraczką”, co dalej na pisarskiej drodze? – Wygląda mi ta droga na coraz krótszą, ale i trudniejszą – odpowiedział pisarz. – Zobaczymy, może Staszek Dolina coś mi jeszcze podpowie. Sam chciałbym wiedzieć.
Już nie zdąży. Droga życia i pisania została zamknięta. Pozostanie pamięć i świadectwo w postaci książek o niezaprzeczalnej wartości. I żal, że już nigdy nie będzie można spotkać się, porozmawiać zyskać życzliwą podpowiedź i radę.

Ryszard Zatorski (przyjaciel Zbigniewa Domino)


 

Autor powieści, zbiorów opowiadań i reportaży:
» Pragnienia
» Błędne ognie
» Brama niebiańskiego spokoju
» Bukowa polana
» Młode ciemności
» Cedrowe orzechy: Opowiadania syberyjskie
» Czas do domu chłopaki
» Noc na kwaterze
» Notatki spod błękitnej flagi
» Psy
» Pszenicznowłosa
» Sztorm
» Wicher szalejący
» Za rok, za dzień
» Syberiada polska (2001)
» Czas kukułczych gniazd (2004)
» Tajga (2007)
» Kraina Smoka. Chiny wczorajsze, Chiny dzisiejsze (2008)
» Młode ciemności (2012)
» Syberiada polska, wyd. II (2013)
» Cedrowe orzechy, wyd. II (2014)


Audiobooki

» Cedrowe orzechy i inne opowiadania, WiMBP w Rzeszowie, Rzeszów 2014, 08:28:06
» Czas do domu, chłopaki, WiMBP w Rzeszowie, Rzeszów 2014, 07:57:31


Według zgodnej opinii polskiej krytyki literackiej (m.in. Kuncewicz, Sadkowski, Bugajski, Żuliński, Drzewucki, Termer, Lewandowski) syberyjski cykl powieściowy rzuca nowe spojrzenie na przymusowe powojenne ruchy migracyjne i przesiedlenie Niemców z ziem, które weszły w granice powojennej Polski.


Powieść «Syberiada polska» została przetłumaczona na język ukraiński, rosyjski, francuski i słowacki. Została także wyróżniona:

• nominacją do nagrody Ikara
• nagrodą czytelniczą Biblioteki im. Raczyńskich
• nagrodą artystyczną «Metafory»
• uznana książką miesiąca przez «Twórczość»
• nagrodą Miasta Rzeszowa
• nagrodą Ukraińskiego Funduszu Kultury im. Wołodymyra Wynnyczenki


Powieść «Czas kukułczych gniazd» została nagrodzona:

• nagrodą specjalną Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
• nagrodą Miasta Rzeszowa
• uznana książką miesiąca przez warszawski miesięcznik literacki «Książki»
• uznana za Książkę roku 2004
• jedną z najbardziej prestiżowych nagród literackich w Polsce, nagrodą im. Władysława Reymonta


Większość prozy Zbigniewa Domino była tłumaczona na język francuski, rosyjski, ukraiński, bułgarski, słowacki, gruziński i kazachski. W 2014 r. otrzymał «Diamentowe Pióro», nagrodę Związku Literatów Polskich Oddziału w Rzeszowie.
W latach siedemdziesiątych Zbigniew Domino był przez dwie kadencje Prezesem ZLP Oddział Rzeszów.



Reportaże

Zbigniew Domino
Kraina smoka, Chiny wczorajsze, Chiny dzisiejsze

(fragment książki)


S

iadamy we czwórkę, żeby przed tym spotkaniem przypomnieć sobie to i owo o naszych polsko-chińskich kontaktach literackich, a zwłaszcza o obecności polskiej literatury w Chinach. Marek Wawrzkiewicz, częsty bywalec w Chinach, i Wacław Sadkowski, wiadomo (np. jego chiński numer „Literatury na Świecie”), są w tej materii prawie na bieżąco. Ja również coś nieśmiało próbuję dopowiadać. Ale prawdziwą znawczynią literackich relacji polsko-chińskich okazuje się Irena Hu Peifang-Sławińska. Nie mówiąc już o tym, że Irena z większością tłumaczy, z którymi mamy się spotkać, jest od dawna zaprzyjaźniona.

Wspólnie sobie przypominamy, że literatura polska dotarła do Chin ponad sto lat temu, przede wszystkim za sprawą poezji Adama Mickiewicza. Nieco później jeden z najwybitniejszych chińskich pisarzy i krytyków, Zheng-tuo, porównywał Adama Mickiewicza do Dantego i Szekspira. Jednakże Zheng Zheng-tuo nie był pierwszym, który zaprezentował Mickiewicza chińskiemu czytelnikowi. Już w 1907 roku, Lu Xun — największy chiński pisarz XX wieku, w swojej pracy poświęconej światowej sławy poetom, obok Byrona, Schillera, Puszkina i Petöfiego, omawiał również poezję naszych wieszczów, Mickiewicza i Słowackiego.

Pierwsze utwory Adama Mickiewicza ukazały się w chińskim przekładzie w 1929 roku, w czasopiśmie zatytułowanym „Pędząca Fala”, redagowanym przez wspomnianego Lu Xuna. Pojawiły się tam takie wiersze Mickiewicza: Trzech budrysów i Oda do młodości. W komentarzu redakcyjnym Lu Xun pisał: „Los Chińczyków podobny jest do losu Polaków w epoce Mickiewicza, a wiersze polskiego wieszcza budzą nasz gniew, nadzieję i chęć zerwania niewolniczych łańcuchów, w jakie nas zakuto. Utwory Mickiewicza spowodowały, że serca Chińczyków zbliżyły się do serc Polaków.”

Pan Tadeusz ukazał się w Chinach jednak dopiero w 1950 roku, po proklamowaniu Chińskiej Republiki Ludowej. Autorem przekładu, niestety z języka angielskiego i do tego prozą, był Sun Yong. Kilka lat później wydano w Chinach Zbiór poezji Adama Mickiewicza. Znalazły się w nim takie utwory jak Grażyna, Konrad Wallenrod i Sonety Krymskie. Niestety i te utwory tłumaczono z różnych języków pośrednich — angielskiego, francuskiego, a nawet z esperanto.

Dopiero w 1976 roku ukazała się w Chinach III część Dziadów, tłumaczona bezpośrednio z języka polskiego. Autorami przekładu byli chińscy absolwenci polonistyki, którzy w latach 50. i 60. studiowali na Uniwersytecie Warszawskim.


(...) Na wieczorne spotkanie zabiera nas Liu Xianping, szef wydziału zagranicznego Związku Pisarzy Chińskich, poeta, prozaik (zauważyłem, że chińscy literaci często uprawiają obydwa te rodzaje literackie), a do tego jeszcze tłumacz rosyjskiej literatury. Ta ostatnia specjalizacja nikogo nie dziwi, ponieważ Liu jest absolwentem moskiewskiego Instytutu Literackiego im. Gorkiego i kilka lat mieszkał w Moskwie. Świetnie włada rosyjskim, więc mogłem w końcu z kimś bezpośrednio porozmawiać. Liu, być może przez ten pobyt w Moskwie, ma też nieco słowiański, bezpośredni sposób bycia, lubi pożartować i otwarcie mówi, co myśli. „Nie gniewajcie się, że zapowiedziane spotkanie nie odbędzie się na konferencyjnej Sali, nie będzie prezydium ani oficjalnych przemówień. Po prostu zapraszam wszystkich uczestników, mam nadzieję, że do porządnej restauracji, a tam przy zastawionym stole posiedzimy sobie i pogadamy”. Taki jest właśnie Liu.


(...) Na szczęście przy takich sporadycznych okazjach jak dzisiejsza, możemy wymienić się informacjami. Rekomendujemy im więc m.in. wybitną prozę Wiesława Myśliwskiego, z ostatnio wydanym Traktatem o łuskaniu fasoli. Dobrze, że był wśród nas Wacław Sadkowski, bo ten świetny znawca aktualiów literatury polskiej mógł w pełni zaspokoić ciekawość naszych chińskich gospodarzy. A nie było to łatwe, gdy dyskutują tacy wybitni tłumacze, propagatorzy i znawcy literatury polskiej, jak choćby pani profesor Yi Lijun czy prof. Lin.

Miałem to szczęście, że mogłem ich oboje poznać ponad dwadzieścia lat temu, kiedy razem ze Zbigniewem Safjanem i Bohdanem Drozdowskim gościliśmy u nich w instytutach. Obydwoje mieli za sobą ciężkie osobiste przejścia w czasie Rewolucji Kulturalnej. Wiadomo, że nawet wtedy nie wyrzekli się swojej miłości do literatury polskiej. To wtedy prof. Yi Lijun zaczęła tłumaczyć „do szuflady” Dziady Adama Mickiewicza, a prof. Lin ani na chwilę nie porzucił tłumaczeń swego uwielbianego polskiego poety — przygotowywał się do tłumaczenia Pana Tadeusza.


(...) Prof. Lin z kolei pyta o Drozdowskiego i Safjana. I dodaje, że Stawkę większą niż życie puszczają co jakiś czas w chińskiej telewizji, a jej wersja książkowa rozeszła się w milionowym nakładzie. A Stanisław Mikulski jest tutaj do dziś bardzo popularny. Dobrze mi się rozmawia z prof. Lin. „To pan nadal w Rzeszowie mieszka?” Potwierdzam. „Nasze siatkarki właśnie w Rzeszowie ostatnio miały mecz i przegrały, niestety. To nic, zrewanżujemy się wam na Olimpiadzie” odgraża się profesor żartobliwie, opowiada, nad czym pracuje i wręcza mi swoją książkę z dedykacją. Rewanżuję się profesorowi Lin Syberiadą polską. Dodatkowo proszę, żeby przyjął skromną pamiątkę z Polski, płyty CD, na których Jan Englert czyta Pana Tadeusza. Prof. Lin jest wyraźnie tymi nagraniami wzruszony: „Posłucham sobie pięknej polskiej mowy, mojego Mickiewicza posłucham...” Pani profesor Yi Liun podarowałem Tajgę, córkę Syberiady polskiej.


(...) W hotelu jeszcze siadamy wspólnie i rozmawiamy. Irena opowiada nam zajmującą historię o przygodzie prof. Yi Lijun z Dziadami i premierem Czou Eu-lajem. Otóż Czou zaintrygowany marcowymi wydarzeniami 1968 roku w Polsce, zapytał chińskiego ambasadora, co to za utwór te mickiewiczowskie Dziady, skoro zdjęcie ich ze sceny wywołało w Polsce prawie rewolucję. Ambasador nie wiedział. Zdenerwowany Czou kazał mu się dowiedzieć, a niezależnie od tego kazał przetłumaczyć na chiński owe Dziady, pewnie nie tylko dla siebie, ale również z politycznych powodów. W pilnym poszukiwaniu tłumacza szczęśliwym trafem ktoś dotarł do Yi Lijun, która niedawno wróciła z polonistycznych studiów w Polsce. Nim Lijun zabrała się do tłumaczenia, wraz z całym pekińskim instytutem została zesłana na „reedukację”, w ramach szalejącej wtedy Rewolucji Kulturalnej na daleką głuchą prowincję. Pracowała tam fizycznie w strasznej nędzy. Ale zasiany w niej bakcyl Dziadów zadziałał, tłumaczyła je na tym zesłaniu fragmentami i w ukryciu. Dopiero po latach prof. Yi Lijun dopięła swego, a przetłumaczony przez nią mickiewiczowski dramat został opublikowany w Chinach.


(...) Ale wróćmy jeszcze na chwilkę do chińskich tłumaczy literatury polskiej i ich „przygód” w czasie osławionej Rewolucji Kulturalnej.

Otóż, podczas pierwszego mojego pobytu, w Nankinie usłyszałem historię, która powinna zostać wywieszona na honorowym miejscu w Muzeum Henryka Sienkiewicza, w Oblęgorku. Przy stole siedział razem z nami Mei Żu-kai, literat, miejscowy tłumacz Sienkiewicza (Ogniem i mieczem, Potop), który nie zna polskiego! Nie umiał też po angielsku, a dzieła Sienkiewicza tłumaczył właśnie z angielskiego. Jakim cudem, nie mogliśmy wyjść z podziwu. Nie umiał nam tego nikt wytłumaczyć, natomiast jego nie zdążyliśmy wypytać. Następnego wieczoru, obok mnie przy stole znalazła się miła pani, jak się okazało żona Mei Żu-kaia, która przedstawiła się jako Anna Peng. Osoba bardzo sympatyczna, towarzyska, a ku mojej radości swobodnie mówiąca po rosyjsku, tak więc mogliśmy się obejść bez tłumaczki.

I tutaj zaczyna się nieprawdopodobna wręcz historia. Pani Anna, bo tak prosiła, żeby się do niej zwracać, przyznała się najpierw do swej dawnej i nieprzemijającej sympatii do Polski i Polaków. A sympatię tę wzbudził w zaledwie 15-letniej wówczas ciekawej świata Chince, nikt inny tylko właśnie ... Henryk Sienkiewicz! Zupełnie przypadkowo trafiła wtedy do jej rąk książka Sienkiewicza w języku angielskim, a tą książką była Trylogia! Anna uczyła się angielskiego, zna go zresztą dobrze również dzisiaj. I oto klucz do zagadki, jak jej mąż Mei Zu-kai, nie znając polskiego ani angielskiego, mógł zabrać się do tłumaczenia Sienkiewicza. A jeśli ktoś chce, to śmiało może uznać jego żonę Annę Peng za tłumaczkę właściwą. Ale jak do tego konkretnego tłumaczenia doszło? I tu zaczyna się dalszy ciąg tej przedziwnej historii.

Mei Żu-kai był pracownikiem naukowym uniwersytetu w Nankinie. W okresie rewolucji nie tylko został wyrzucony z tej posady, ale z żoną i trojgiem małych dzieci zesłany w okolice Jangczou na „reedukację”. W jego przypadku polegała ona na tym, że profesora zatrudniono jako zamiatacza ulic. Był bliski załamania. I wtedy Anna podsunęła mu Ogniem i mieczem Sienkiewicza. Zaczęli ją wspólnie czytać, a potem tłumaczyć. W tajemnicy przed hunwejbinami, którzy co jakiś czas wpadali na kontrolę do ponurej klitki państwa Mei Żu kai. W tajemnicy, bo przecież nie wolno im było wziąć do ręki książki tylko kubeł do wynoszenia nieczystości i miotłę. Spisywali tłumaczenie na skrawkach z trudem zdobytego papieru, gazet i opakowań. Tłumaczenia i książkę przechowywali gdzie się dało, żeby tylko nie wpadły w ręce hunwejbinów.

„Ku pokrzepieniu serc” — polskich serc, pisał swe wiekopomne dzieła pan Henryk. Ku pokrzepieniu swojego, skołatanego, poniżonego serca — czytali i tłumaczyli Henryka Sienkiewicza w ponurych czasach Rewolucji Kulturalnej, w dalekich Chinach, Anna Peng i profesor Mei Żu-kai.


 

Związek Literatów Polskich