Członkowie Oddziału

Rzeszów

Preambuła statutu ZLP


Związek Literatów Polskich jest zawodową organizacją pisarzy. Jego członkowie, w swojej twórczości i działalności, nawiązują do humanitarnych tradycji myśli ogólnoludzkiej, które w kulturze polskiej zawsze były zespolone z troską o dobro kraju i narodu. Kontynuacja tych tradycji oraz wszechstronny rozwój współczesnej literatury polskiej stanowią przedmiot starań i pracy wszystkich członków i władz Związku Literatów Polskich.



Związek Literatów Polskich

Menu

JERZY STEFAN NAWROCKI



Jerzy Stefan Nawrocki

Urodzony 4 września 1941 r. we Lwowie. Od 1945 r. mieszka w Rzeszowie. Prozaik. Debiutował w 1972 r. na łamach Żołnierza Polskiego opowiadaniem Drzewa nie mogą odejść. W latach 1974-1978 jest trzykrotnym laureatem nagród bądź wyróżnień w ogólnopolskim konkursie literackim „Rubinowej Hortensji”. W 1975 r. uczestniczy w I Ogólnopolskim Sympozjum Młodych Pisarzy w Polańczyku. Jego opowiadania trafiają do antologii 27 młodych pisarzy polskich Wszystkie barwy tęczy (PW „ISKRY”, tytuł całego zbioru przyjęty z jego opowiadania), a także do antologii konkursu „Rubinowej Hortensji” z lat 1965-1979 (Wydawnictwo Łódzkie, 1987). Zostaje wybrany wiceprezesem odrodzonego Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy „Gwoźnica” w Rzeszowie.


Debiut książkowy:
» Karty na stół, KAW, Rzeszów 1981


Następnie wydał drukiem:
» Wielkie… trzy, ZLP O/Rzeszów, Rzeszów 1987
» Dzieci kosmitów EN, Stowarzyszenie Promocji Literatury Współczesnej, Rzeszów 1989
» Targ bardzo starych monet, Wydawnictwo „Litart”, Rzeszów 1990
» Każdy może na ćwierć guru, Wydawnictwo „Resovia”, Rzeszów 1993
» Główna piramid tajemnica, Wydawnictwo „Resovia”, Rzeszów 1993
» ... ten tętent karych koni: CIENIE, 1-2, ZLP O/Rzeszów, Rzeszów 2007


Dwukrotnie wyróżniony nagrodami Wydziału Kultury Urzędu Wojewódzkiego oraz uhonorowany odznaką „Zasłużony dla Województwa Rzeszowskiego. Laureat Nagrody Miasta Rzeszowa I st. w dziedzinie literatury (2007) oraz Nagrody Zarządu Województwa Podkarpackiego (2011).

W działalności dziennikarskiej laureat II Nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (1978). Wyróżniony w konkursie „Kuriera Polskiego” pt. „Wiedza — Technika — Postęp" (1979) oraz Centrum Studiów Samorządowych w Warszawie w kategorii publikacji prasowych, radiowych i telewizyjnych (1989).



Fragmenty prozy

Jerzy Stefan Nawrocki, Ptaki przygodne

fragment przygotowanej do druku powieści (tytuł roboczy)


P

osłania. Daleko za horyzontem musiał tkwić wielki ląd. Zanim jeszcze nazwali wyspy przy Thule imieniem Westmana, wiedział o tym lądzie jedynie dzięki wierze. Teraz więc płynęli ku niemu, a łatwiej było dzisiaj czynić to z Thule niżeli z Irlandii, z Eyre, skąd niegdyś ku Thule wyruszali na ich pierwsze, zamorskie Celtów osiedlenie.


— Opuścijcie, najdzielniejsi wasze osady i pozostawcie krewnym waszym i wspólnotom wasze zagrody obronne za częstokołami i zostawcie im do uprawy wasze wspólne trójpola ze zbożem chlebnym i zbożem piwnym, a weźcie zaś ze sobą na karegi kozy i owce, i bydleta — powiedział im wówczas na pierwszą podróż — albowiem zdradził mi Bóg nasz, Bóg chrześcijaństwa, że wyspa za morzem istnieje i z wieka już o tym szeptano, a ziemia jest tam dobra i czeka na Pański lud, lud celtycki, lud z Eyre. A poprowadzi nas do niej najlepszy nasz człowiek morza, Mąż Zachodni znający dzikie morskie bałwany i ich tajemnice z pradawnych celtyckich wieści, także i z własnych podróży. Kiedy przybiją zaś tam już karegi do brzegu i wysiądziecie, i zagospodarzycie się, i znajdziecie bezpieczne porty dla innych, karegi powrócą znów tutaj, aby dalej czynić wedle Bożej woli: szukać nowych lądów dla chwały Jego Imienia pośród wysp nie dojrzanych dotąd.

Klerykowie zaś z wami płynący stawią tam świątynię ku chwale Boga, a sami zamieszkają w eremach, skąd w dni święte, w dni ważne będą wieść procesje ku zadowoleniu Bożemu, a dla waszego powodzenia, bo cieszy Pan swoimi i ich pobożnymi pieśniami. On ci albowiem obdarzył istnieniem i życiem wszystko we świecie, a człowieka zaś wraz z rozumem najszczególniej, więc wy — dzieło i dzieci Boże — zwijcie się papami od Boga Ojca i Pana wiernymi Jego. Eremici zaś z eremów, klerykowie wszystko dokładnie zapiszą, aby dało ono świadectwo Prawdzie dla potomnych, gdy nas już Pan wezwie przed siebie.

I stało się, jak rzekł wtedy i wszelkie osiedla na wyspie Thule nazwano łatwo do rozpoznania, by nie błądziły karegi, ni przygodne drewniane statki handlowe Piktów, a południowe osiedle nazwali Eyrabakka.


***

Wiatr szarpał poły ciemnoburego, przewiązanego pasem i sięgającego do kostek, grubo tkanego płaszcza. Starał się wcisnąć pod kaptur wyprawny kocim futrem, ściągnięty pod szyją miękkimi rzemykami, ale oni, Celtowie dobrze już znali te morza. Wiedzieli, jak bronić się przed zimnymi wichrami. I oni, i Piktowie pływali po nich już od wieków, podobnie, jak poznali też słodycz gorącego słońca Iberii.

Na piersiach stojącego zwisał na grubym łańcuchu złoty krzyż i tym tylko odróżniał się od pozostałych żeglarzy na osiemnastowiosłowej karedze, której konstrukcja obszyta była szczelnie grubymi skórami wołów, nasyconymi odporną na morską wodę tłustą, żywiczną masą. Pod płaszczem stojący miał na sobie gruby, skórzany kubrak.

Morze sfalowało mocno, fale szły krótkie a strome tak, że drewnianym statkom Piktów groziłoby przełamanie między ich grzbietami w połowie. Statkom drewnianym — tak. Ale nie elastyczniejszym, celtyckim karegom!

Znowu popłynęli wzdłuż kreski brzegu przed siebie i cieszyli się, pokąd Ian Łagodny z Yougibal, pływający już wcześniej za handlem aż do norymberskiego Corbilo, do galijskiego Burdisale z miedzią, cyną i wełną po to, by w zamian przywozić broń i narzędzia z żelaza i brązu, który pływał nawet z Celtami aż na wybrzeże Iberii u stóp wysokich gór — póki Ian ostrzegawczo nie krzyknął:

— Przed nami morze na skałach ledwie po kolana!!! Sunie tu, sunie na nas, cofać się, cofać, bo prąd nas niesie ku temu jako wiatr słabe mewy... — I w pierwszej chwili wszyscy na każdym ze statków rzucili się ku wiosłom, a było na każdej karedze do szesnastu dwurzędowych wioseł wielkich i mocnych, zaś Ian dalej wołał: — Kapitanie, proś Świątobliwego, aby powstrzymał ruch owej wyspy... — a Łowca Węgorzy zakrzyknął, podobnie jak Ian: — Ona płynie ku nam!

— Na wiosłach w tył!!! — ryknął. Jego głos zdawał się jednak rozpływać w przesyconym znowu wilgocią powietrzu.

Przetarł oczy, nie wierzył. Co widział, zdawało się majaczeniem, jak wtedy, gdy zachorował i leżał przez wiele dni nie wiedząc, co rzeczywistość. Pieniste pole na morzu jakby zmieniało kształt. Wysuwało macki ku statkom. I jeszcze coś dostrzegł wyraźnie: na skrajach pienistego plastra nie było ni śladu przyboju... Choć fale szły dosyć łagodne, na krawędziach tej dziwnej, ruchomej płaszczyzny powinno być przecież choćby niewielkie spiętrzenie. Nie było go! Pienista płaskość jakby własnym ciężarem wduszała i wpychała wszystkie fale pod siebie: stłamszała ocean. Ale przecież niegdzie nie ma pływających, żywych, ciężkich skalistych wysp...

Aż naraz bystrooki Manannan Dunk, który wspiął się na maszt wrzasnął na całe gardło: — To ryby, widzę ryby!!! Cała olbrzymia ławica... Plynie ku nam. W Imię Boże chwytajcie za sieci, Bóg zesłał połów swym dzieciom! — I strach zmienił się znów w radość. A zgiełk był przy tym straszliwy, albowiem stada mew i wielkich rybołowów krążyły na ową ławicą, pikując na nią tak licznie, jakoby kawały białawego lodu sypały się gęstym gradem z niebieskiego Bożego wiadra wprost w fale.


***

Był wieku IX początek, licząc od narodzin Chrystusa. Patrzyłem, jak statki Celtów przywożą na brzegi i do osad wyspy Thule, nazwanej potem Islandią coraz to nowe grupy uchodźców z Eyre, którzy wzorem Piktów pragnęli uniknąć normańskiej niewoli. Lecz oto wśród fal na wschodzie, nieco pod linią horyzontu coś oślepiająco rozbłysło: raz, drugi, trzeci. Przez oszlifowany wzorem starożytnych Egipcjan kryształ górski ujrzałem, do czego nie nawykły jeszcze moje oczy: łodzie niskie, długie a wąskie, o złowieszczych wysokich galionach na dziobach, z których szczerzyły okrutne paszczęki drapieżne gryfy, obiecując zagładę napotkanemu życiu. Ich boki błyskały w słońcu ostro niby łuski luster lub zimna o gładką stal. Dopiero patrząc przez ów kryształ pojąłem, że nie są to łuski żyjących w odmętach gigantycznych węży morskich, lecz rzędy umocowanych u boków okrętów, wypolerowanych tarcz.

Nie wiem, jak to się stało, ale daleko za nimi widziałem równocześnie postrzępione, surowe, groźne skalistymi fiordami wybrzeże Norwegii. Rzędy długich wioseł pospiesznie, jakby krwi głodne, nurzały się w zboczach fal i nie miałem wątpliwości, że — choć to niepojete — już suną przez morze ku Thule okręty okrutnych Wikingów: morderców i rabusiów Europy.

Niepojęte to było, albowiem płynęli ku owocowi podróży Brandana o kilkadziesiąt lat za wcześnie, ale... Dla dziejów świata owo przyspieszenie nie miało istotnego znaczenia. Choć tak pospieszające, łodzie mieściły się w kolejności wydarzeń. Opisywało je wielu pisarzy-naukowców, z których między innymi czerpałem: Farley Mowat w „Wyprawach Wikingów”, Paul Herman w „Siódma minęła, ósma przemija” i w „Pokażcie mi testament Adama” — książek wydanych przez PIW oraz wiele innych. Świadczyły dziedzictwo cywilizacji, a więc i moje. Choć zrodził mnie wiek żelazny: wiek-ojciec zbrodni, masowych hitlerowskich obozów, krematiorów, zagłady, Katynia, Nagasaki i Hiroszimy, czy afrykańskiego głodu, zaś wiek XXI okazywał się wiekiem zgnilizny, stali, wnikającego wszędy złota Szatana, praw do bezprawia, klik, oszustw, zawłaszczeń, skomputeryzowanej wszechinwigilacji i szantażu silnych, to... z moich człowieczych praw do korzystania z owego dziedzictwa nie rezygnowałem.

Łodzie płynęły. Za wcześnie, lecz i wystarczająco późno. Być może to czas gnał już we mnie subiektywnie, jak oszalały. Być może zasypywana wciąż drobiazgami pamięć usiłowała zagęszczać informacje, aby w ten sposób wygospodarować w mózgu potrzebne jej, wolne komórki. Za oknem topole zasłaniały przestrzenie nieba i ziemi, a ja widziałem je wciąż nie sięgające swymi pędami horyzontu wraz z zagonami za nimi, cofałem czas. Bo tylko tym sposobem można go było cofać. Wszystko, co opisywane w „sf” o cofaniu czasu było bzdurą, czas... zmarnowany. Co się stało — minęło, co widzimy, zawsze spóźnione — również.

Był właśnie rok Pański 801, a może 810, lub inny im bliski. Na dworzy potężnego króla Francji Ludwika Pobożnego sługa Boży, Irlandczyk-Celt Dicuil kończył w swej celi na kartach pergaminu wielki dzieło o Wielkiej Irlandii-Winlandii, Cronlandii, Celtach i ich Thule-Islendzie: De Mensura Orbis Terrae. Daleko było jeszcze do roku Pańskiego 843 i Traktatu w Verdun, kiedy to frankońską monarchię Karolingów podzielono pomiędzy Karola Łysego, Lotariusza i Ludwika Niemca. Potężne lechicko-słowiańskie plemiona znajdowały wskazaną im przez Boga przestrzeń: państwowe związki Wieletów, Obodrychów, Łużyczan i inne. Władały po oba brzegi Łaby i Hamburg, Halle, Dziewin, Merseburg oraz Magdeburg, daleko na zachód od Wełtawy, gdy plemiona Wiślan i Polan zrastały się w potężną jedność po wschodni brzeg Odry. Rozpadające się właśnie państwo Awarów i Słowianie Południowi sięgali od środkowego Dunaju po Adriatyk, zaś muzułmański Kalifat Kordoby zatrzymał się przed półwiekiem u podnóży Pirenejów i granic Asturii, dawniejsze krainy Kantabrów.

Byłem uwięziony przez książki, które zamykały mnie w moim mózgu, a mózg był okupowany przez tak liczne czasy od-do, za i przed, że udręczony, wypatrywałem byle wiatru w koronach potężnych topól, by umknąć przed wiedzą w nicość, jak doktor mistrza Travena, zapatrzony z bungalowu w bezkres amazońskiej dżungli, czy jak włóczęga nawiedzony zjawą królewskiego Inki.

Dla Dicuila potężny król Franków Ludwik Pobożny był królem jego nadziei: królem, którego ambicją było wiedzieć i władać — królem chrześcijaństwa mogącym uczynić dla tłamszonej przez Normandów Eyre i jej Celtów więcej niż ktokolwiek inny. Król musiał więc znać pełną prawdę, pojąć wagę problemu: także wybrzeża północnej Francji, aż po półwysep Skański były trapione przez normańsko-wikingową dzicz. Wpadli. Mordowali. Rabowali. Palili. I — uciekali. Więc może potężny władca zechce łaskawie wziąć również chrześcijańskie Eyre i Thule pod swoje potężne skrzydła, dać Celtom potrzebną opiekę? Z pewnością podobałoby się to i Panu. Czyż nie dla Bożej chwały wybrał ich Pan i wysłał poprzez otmęty celtyckiej karegi, czyż nie zasłużyli na Jego opiekę, choć niezbadane są Boże wyroki i scieżki, jako było i z żydowskim plemieniem Beniamina? Surowy jest Bóg, nie daruje nikomu odstępstwa, lecz oni Żydami nie są, więc nie pognębi ich przecież nieszczęściami plag.

Przed Dicuilem spoczywał na stole w celi raport grupy celtyckich kleryków z 770 roku, gdy zamieszkali na Thule po to, by go opracować. Raport był dobry. Opisany szczegółowo wspomniał ze zdumieniem o słońcu, które potrafi na Thule przez wiele miesięcy świecić przez caluśkie noce. To powinno się było królowi Ludwikowi szczególnie podobać, jak i to, że morze wokół Thule przez rok cały nie zamarza i brzegi wyspy są zawsze dostępne. Władca był ciekaw świata.

Samego Dicuila to bynajmniej dziwiło. Z wielu opowieści, w tym z przekazanych z czasów podróży Brandana wynikało, że klimat w tamtych okolicach może zmieniać się co pewien okres: obecnie było tam cieplej.


 

Związek Literatów Polskich