Członkowie Oddziału

Rzeszów

Preambuła statutu ZLP


Związek Literatów Polskich jest zawodową organizacją pisarzy. Jego członkowie, w swojej twórczości i działalności, nawiązują do humanitarnych tradycji myśli ogólnoludzkiej, które w kulturze polskiej zawsze były zespolone z troską o dobro kraju i narodu. Kontynuacja tych tradycji oraz wszechstronny rozwój współczesnej literatury polskiej stanowią przedmiot starań i pracy wszystkich członków i władz Związku Literatów Polskich.



Związek Literatów Polskich

Menu

ANDRZEJ TALAREK



Andrzej Talarek

Inżynier z duszą liryka, absolwent Politechniki Śląskiej — Wydział Automatyki i Informatyki, który kierował Wydziałem Automatyki WSK PZL Mielec, współtworzył Tarnobrzeską Specjalną Strefę Ekonomiczną „EUROPARK-WISŁOSAN” i inne podobne, prezes zarządu w spółce zajmującej się produkcją urządzeń elektronicznych i skarbnik Mieleckiego Towarzystwa Literackiego, w dniu 22 września 2017 r. decyzją Zarządu Głównego ZLP został przyjęty w poczet członków. Jest czwartym członkiem ZLP w Mielcu. Będąc „poetą po godzinach”, traktuje poezję jako sposób przekazywania ludziom własnego spojrzenia na świat i prowadzenia swoistej walki o idee, w które wierzy i którymi chciałby „zarazić” innych.

Wydał pięć zbiorów poezji, w kolejności „Antymateria”, „Szukając domu. Wiersze wędrujące”, „Dies irae? Wiersze niepolityczne”, „Jak Piłat” i „Komórki rakowe”. Szczególnie czwartą książkę poetycką „Jak Piłat”, będącą tematycznie i stylistycznie pewną zamkniętą całością, uważa za ważną dla siebie jako poety i człowieka. Stanowi ona swoiste rozliczenie z życiem, z wiarą, ze sobą samym, swoimi wyborami, postępowaniem. Wybrane wiersze są dostępne na jego stronie internetowej andrzejtalarek.pl lub blogu andrzejtalarek_blog_poezje.

Jak przystało na profesjonalistę, jest także „bajkopisarzem po godzinach”. Napisał kilkadziesiąt bajek, z których dwie już wydano w zbiorach, a jedna nawet została laureatką. Póki co można je czytać na bajkowym blogu (andrzejtalarek_bajki). Przygotowuje także szósty tomik wierszy, roboczo zatytułowany „44 wiersze o sensie życia”. Przygotowany ma także tomik siódmy, zatytułowany „Wiązania wewnętrzne”, który przedstawił znanemu wydawnictwu literackiemu i oczekuje, że uzyska jego przychylność i decyzję o publikacji w końcu tego roku.

Zamierza zakończyć redakcję swoich około 50 bajek i przynajmniej część z nich wydać drukiem. Do tej pory prozą wyrażał publicznie swoje poglądy jedynie w felietonach, których napisał ok. 700, drukowanych w mieleckich gazetach i portalach, a najbardziej aktualne z nich można przeczytać na blogu (andrzejtalarek_blog). Sprawiło to, że jego opinie i głos felietonisty jest słyszalny w Mielcu. Rok temu został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi, przyznanym przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę, za działalność na rzecz krzewienia kultury.



W świecie poezji

Andrzej Talarek

Mam sześćdziesiąt trzy lata.

Mam sześćdziesiąt trzy lata.
Chociaż starzy ludzie mówią -
jakby przez chwilę chcieli upoetycznić rzeczywistość
lub skumulować swój żal za minionym w najmniejszej ilości słów -
że czas przeleciał jak „z bicza strzelił”,
nie kompresuję życia
w płaskich ogólnikach.

Jego rozległość w czasie jest jak bezkresne pole,
na którym miliony ziaren zamieniają się w plon, rzucone,
czasami poza moją świadomością i nie moją dłonią.
Ile jest tych, które przeleciały mi przez palce,
wyciekły dziurawą kieszenią, ile,
które z pieczą wtykałem w bruzdy urodzaju?
Czy może kiełkują jeszcze ziarna mojego ojca,
dziada, wszystkich z których ja
i zdania, które wypowiadam?

Wierzę w żniwo, które nie wiadomo kiedy i gdzie.
Ale może nie o żniwo tu chodzi?
Może tylko sianie i dojrzałe ziarna
wysypujące się z kłosów na ziemię,
prawdy, przenoszone z czasu w czas,
z dłoni w dłoń, ze zdania w zdanie?
Gwiazdy ziaren nanizane w warkocz czasu, jak sekundy i minuty.
Tego czasu wiecznego, którego kawałek nam dano,
otoczono nim szyję i dłoń,
zaślubiono z kawałkiem wieczności.

Jak można narzekać na życie, że krótkie?
Że przeleciało niezauważone?

Pijani woźnice wielkich gwiezdnych wozów
rozpuszczają się w mlecznej drodze nieistnienia,
nieurodzaju, gdzie ziarna, jak zgasłe gwiazdy
niespełnionych życzeń, umierają
w okamgnieniu.

Poeci trwają, gubiąc dla innych, zostawiając.
Zajęczymi uszami wyławiają z niebytu tajemnice.
Zwilżone śliną słów jak otoczką przeciwko suszy,
przetrwają i plon wydadzą stukrotny,
rozciągając czas istnienia.


Do T.

Jestem umysłem nieskomplikowanym, nie rozróżniam
pośrednich pojęć pomiędzy prawdą i kłamstwem.
Wyznaczyłem wyraźną granicę bez odcieni szarości.
Oglądam świat w kolorach rozszczepionych w pryzmacie Stwórcy.

Nieufny eksperymentom nad formą wierzę, że przetrwa doskonale
piękno i mądrość, a prawda zakryta będzie wyjawiona przy świetle
i na dachach będą krzyczeć to, co usłyszą w ciemności.
Resztę pochłoną potwory bibliotek, których nikt nie odwiedza

I nie mam pretensji do Stwórcy, że nie dał mi wystarczająco dużo
mądrości i poczucia piękna, a moje wiersze odstają od całej spuścizny.
Gdy czytam Herberta lub Baczyńskiego chwalę Go za wielkie dzieła,
które uczynił.

Może dlatego łatwiej mówić mi to, co myślę, że jest prawdą,
gdy piękna i mądrości nie zaznałem wystarczająco.
Może dlatego twój krzyk, który mnie boli, bardziej cenię
niż wyzłocony frazes bez znaczenia.


Kamień

Kamień o numerze katalogowym AE 1963, 00104
i wymiarach 82 cm x 65 cm
jest jedynym znaleziskiem archeologicznym
wzmiankującym namiestnika Piłata.

Jest Miasto.

Czytałem o nim długie wersy miłości,
składane, od kiedy wynaleziono pismo,
z liter ostrych jak żydowski los,
piękne i łagodne jak dłonie matki.
To miejsce, w którym spotyka się
za rok, nawet jeśli nigdy się nie spotka.
Leszana haba Biruszalaim habnuja.
Ja nie miałem kogo spotkać.
Prócz Miasta. I Jezusa.

Moje sederowe życzenie,
którego nie wypowiedziałem,
przywiodło mnie do miasta wyobraźni.

Oślepił mi oczy biały wapień murów,
a prostopadłościany grobów w Dolinie Jozafata
o kosmicznych wymiarach i porządku
dusz czekających przyjścia Mesjasza,
były jak litery zapisane na opartej o Górę Oliwną
tablicy, na której wyznacza się granice życia i śmierci.

Gdy wszedłem do jego wnętrza,
zachwycił mnie regularny rysunek twarzy
domów. Zaświadczał o szlachetności pochodzenia
budowli, które, choć nie pamiętały Chrystusa ani Heroda,
przypisywały sobie kapłański rodowód.

Zamoczyłem dłonie w sadzawce Siloe.
Czerwony pył, jak trądzik, zmyłem z twarzy wodą,
w którą kiedyś spadły kamienie wieży,
zabijając osiemnastu.

Oparty czołem o mur płakałem.
Sprzątający przesłał moje prośby
do Boga Adonai Jahwe sewaot.
Otrzymałem potwierdzenie odbioru.

Miejsce, w którym czekano na śmierć
tak samo ochoczo, jak na zmartwychpowstanie,
było zatłoczone jak wtedy, gdy niósł krzyż,
a Weronika na zawsze odcisnęła Jego twarz
w naszej pamięci.

Jest Miasto.
Na zawsze we mnie
został biały kamień pamięci
z Via Dolorosa.
Uciska mi serce.


W oczekiwaniu

Źle mi jest ze świadomością, że istnieją chwile
zapełnione zamyśleniami innych, kiedy ja siedzę obok
pogrążony w niemyśleniu.

Ten czas, kiedy nie ma we mnie przyszłości,
pełnej dzisiejszych obietnic, ani Boga,
z którym utraciłem poprzez niemyślenie łączność,
jest dla mnie bezsensownym bezczasem.

Martwi mnie także to, że świadomość
takich chwil pojawia się,
kiedy zaczynam myśleć, co jest niewybaczalną
stratą, bo czas, który zaczyna być troszeczkę,
mógłby być bardziej.

Choćby dla podkreślenia swej wagi,
gdy, nie ważąc, ciąży kamieniem przemijania.
Kiedy kładę kamyk na dłoni
i zaciskam na nim palce, czuję puls.
To pewnie moje serce pozdrawia czas,
ale być może to bije serce kamienia.

Może kwarcowe tętnice rozszerzają się miarowo.
dawkując objętość, różnicę pomiędzy
skurczem i rozkurczem.
Ich czas kwarcowo dokładny
wpisuje w asystolię gasnące nadzieje.
Owca zaplątana w cierń na wzgórzu przeznaczenia,
jestem zastępczym życiem na ofiarę?

Jest zuchwalstwem sądzić, że ma się znaczenie biblijne,
że waży się więcej, niż kamień polny w dłoni,
zamknięty w bezczasie. Jestem bezużyteczny,
jak kamień, bez wyczuwalnego pulsu,
głosu, który mówi.

Obracam się w sobie, zamieniam
miejscami z nieokreśloną bryłką ziemi.
Nie wiem nawet, czy jestem wtedy kamieniem polnym,
porzuconym przy niewidocznej ścieżce czasu,
czy jego kroplą.

Czasami ścieżką przez pustynię przechodzi Ten,
który potrafi ożywić nawet kamień.
Może warto trwać przydrożnym kamieniem,
czekając przez tysiąclecia Tego, Który Przechodzi?


Wielkości niemierzalne

Są takie pary wielkości, których nie można
zmierzyć jednocześnie z dowolną dokładnością.
Heisenberg – Zasada nieoznaczoności

Coś się zmieniło we mnie.
Chyba kiedyś byłem bardziej dociekliwy,
jak ten biskup, który wciąż patrzył w ziemię i szukał
kluczy świętego Piotra. Odkrywałem małe tajemnice,
wierząc, że poprzez nie sięgam istoty bytu.

Przechodnie obok, niezauważenie przemijali,
jak naładowane dobytkiem furmanki, wracające od żniw.
Za kolegów miałem wioskowych ikarów,
próbujących ulecieć, popatrzeć na świat z wysoka.
Widzieć! Rozumieć!

Dzisiaj patrzę w obłoki, nie marząc o lataniu.
Skonstatowałem, że polna krowa,
przeżuwająca rzeczywistość,
stoi bliżej tajemnicy, na swojej łące, po kolana
w wiosennej nierzeczywistości, niż ja,
poszukiwacz sprzeczności.

Po przejrzeniu grud ziemi, którą zdeptałem,
okazało się, że rzeczywistość jest
nie do oznaczenia. Im bardziej precyzyjnie chciałem
znaleźć i dociekliwiej wpatrywałem się pod stopy,
tym bardziej to, czego szukałem,
było trudniejsze do znalezienia.

Dziś, kiedy biorę do ręki tajemnicę,
ta staje się jasna jak ewangeliczny kaganek.
I kiedy mój wzrok słabnie, wiara jest
silniejsza i wiem, że mam w dłoni szkiełko
na moje oko.


Gdybym się dziwił..

Wszystko na tym świecie jest takie,
jakie powinno być. Myślę o tym szczególnie wtedy,
kiedy wszyscy pytają: dlaczego?
Przecież mógł jeszcze żyć. To niesprawiedliwe!

Ja nie pytam, dlaczego jest pustynia,
a rzeki płyną tam, gdzie nie są potrzebne.
Nie pytam, dlaczego tygrys rozszarpuje
łanię o zapłakanych oczach. Nie dziwię się,
bólowi matki nad zmarłym dzieckiem.
Współczuję.

Co rano wschodzi słońce. Takie samo.
A wiosną wyrastają kwiaty. Cieszę się bez zdziwienia.
Są piękne. Jak życie. Chociaż wciąż przychodzi ktoś
w ciężkich buciorach, bez przeczucia piękna.

Kiedy składam dłonie, pojawia się obok Bóg.
Rozmawiamy. On jest cierpliwszy niż ja.
I ma więcej czasu. Nie dziwi się, że jestem
zabiegany. Więc dlaczego ja mam się dziwić,
będąc na wzór i podobieństwo?

Gdybym się dziwił i pytał: dlaczego?,
chciałbym mieć odpowiedź na moje zdziwienie.
Chciałbym zerwać nie swój owoc z pięknej jabłoni.
Zgrzeszyłbym niewiarą w porządek.
A ludzie i tak umieraliby, a rzeka niosła swoje ryby i czas,
który dwa razy nie moczy nóg.

Gdybym się dziwił i pytał o sprawy najprostsze,
które ludzie czynią w swym zdziwieniu najtrudniejszymi,
czy mógłbym naśladować Boga, który się nie dziwi,
bo wie. A ja to wiem.
To mi wystarcza do akceptacji faktu,
że płynie rzeka, a ludzie kochają i nienawidzą.

Czy jestem poetą? Przecież poeta powinien się dziwić.
Pytać. A ja wierzę.


Kobiety

każda noc mojej żony uzyskuje piąty wymiar
ponad płaskość łóżka głębokość snu
rozpiętość godzin pomiędzy jawą a jawą
pojawia się dotykalny wyobrażeniem świat
który jedynie był i będzie a nie jest
kwietne łąki są w nim tylko hiperbolą raju
a śmierć jest ożywianiem dni ostatnich

moja żona miewa niespokojne sny
przed śmiercią znajomych przychodzi
jej zmarły ojciec stoi samotnie na ulicy i uśmiecha
kota z sąsiedztwa jabłoń i nowy dach nieśmiałym
poruszeniem warg podpowiada życie

pozostają po nim słowa które ona szepce rankiem
dzisiaj radziła „nie wdawaj się w sprawę tego
niewinnego człowieka bo dziś we śnie
wiele przez niego wycierpiałam”
a ja nic nie mogłem uczynić

ostatnio zaprzyjaźniła się z „Marią Magdaleną
z Marią matką Jakuba i Józefa i z matką synów Zebedeusza”
słyszałem jak szeptały przez noc z soboty na niedzielę
rozważały czy wierzyć służkom które rozpoznały Piotra
chwaliły Prokulę nie mogły przypomnieć Weroniki
rano wybiegły z domu
wróciła z chustą utkaną z sennych wyobrażeń

nie wiem czy wierzyć kobietom pogrążonym w snach
chociaż są wierne bardziej niż apostołowie


Błędne tropy

wiele znaków na powierzchni
zmysłów znajdujemy jakby wszystkie
ptaki ludzie i zwierzęta zostawiły ślady
w miękkiej pamięci ziemi
idąc zewsząd we wszystkie strony

znaki które nie znaczą
drogowskazy bez dróg
przypowieści bez sedna
wiara bez spełnienia
inne są jak mowa matki
tajemny śpiew ptaków

ślady które zacieramy za sobą
malowane znaki ucieczek w zapomnienie
pokazują drogi do krainy wstydu
w której byliśmy chętni lub błądzący
a o której chcemy zapomnieć

o czasie
kiedy życie było bezustannym tropieniem
i wymykaniem się pogoni
kiedy zło bywało drogowskazem lub pokusą
a żołądek zastępował duszę
jak bardzo pragnę
byś już nigdy nie powrócił

kiedy pod stopami czuję
wapienne kamienie Judei
moje kości stają się mocniejsze
gdy szkielet może utrzymać wieżę katedry
a mięśnie nagiąć łuk prezbiterium
moje dusza śpiewa jak ptak
pod sklepieniem nieba



--> więcej twórczości Andrzeja Talarka


 

Związek Literatów Polskich