Pro memoria

Rzeszów

Preambuła statutu ZLP


Związek Literatów Polskich jest zawodową organizacją pisarzy. Jego członkowie, w swojej twórczości i działalności, nawiązują do humanitarnych tradycji myśli ogólnoludzkiej, które w kulturze polskiej zawsze były zespolone z troską o dobro kraju i narodu. Kontynuacja tych tradycji oraz wszechstronny rozwój współczesnej literatury polskiej stanowią przedmiot starań i pracy wszystkich członków i władz Związku Literatów Polskich.



Związek Literatów Polskich

Menu

TYM, KTÓRZY ODESZLI...

RYSZARD KULMAN



Ryszard Kulman

Urodził się w 1947 roku w Grabownicy Starzeńskiej na Podkarpaciu. Mieszkał w Sanoku. Jako poeta debiutował w «Prometeju» (1978). Był laureatem szeregu konkursów literackich — regionalnych i ogólnopolskich. Uprawiał również prozę i krytykę literacką.

Jego twórczość, inspirowana podróżami po niemalże całym świecie, stanowi oryginalny zapis postrzegania różnych kultur, a w nich człowieka.

Wiersze R. Kulmana znalazły się — m.in. — w albumie «Natchnieni Bieszczadem. Antologia poezji», Rzeszów 2008.

Za tomik «Wszystkie kobiety» otrzymał Złote Pióro, nagrodę ZLP (za 2009 rok).


Wydał następujące tomiki wierszy:

» Cokolwiek się stanie, Krosno 1982
» Słodki głód, Rzeszów 1989
» Lustra, Krosno 1997
» Wszystkie kobiety, Rzeszów 2009


Zmarł 23 czerwca 2011 roku. Dla nas, literatów ZLP O/Rzeszów, nie cały odszedł!


Strona Ryszarda Kulmana w Internecie

zlp.rzeszow.pl/kulman



W świecie poezji

Ryszard Kulman

Gioconda Beksińskiego

Zabiję każdego kto źle dotknie
Bez hard rocka symfonii Szymanowskiego
Fikcyjnie grzecznego w nim chłopca

Moja histeria to euforyczne floresy jego ręki
Nieustanna monografia pindy i patrycjuszki
Szuranie fluidu piękna w perłach brzydoty
Mirandy ciepła w łzach ostatniej dziewicy
I pierwszy obcy jęk w sypialni jej brzucha

W rytmie crescendo przypalam papierosem
Sanocką poezję nagą w sobie Giocondę
Znaczę co bolesne a nie całkiem obrzydliwe
Kanibalizm miłości pornografię Boga
W ekskrementach cierpienia jego nasienie

Pamiętasz naszą miłość mój mistrzu Beksiński
Z jej skaleczonego uśmiechu namalowałeś ekstazę
Jako doskonały kształt kałuży



Moja Sarah

Tomkowi Korzeniowskiemu
— za otwarcie Bramy Jaffy
do Jehudy Amichaja

Kim jesteś ostrzyżony jak Samson Europejczyku
Z pustym wzrokiem spoczywającym na mojej miłości
Niosłeś ją nieświadomy holokaustu
Smyczków Paganiniego cyklonu złota
W ekstazie ostatniego krzyku elit i żebraków
Nawijających nitkę życia na serdeczne nasze palce
Czujących ulgę że nie zapomniano ich nazwisk

Stoję naga przed tobą bo wiem że nigdy nie zapomnisz
Zapalić chanuki na kirkucie przy sanockich Kiczurach
By ogrzać łzy mojej babki Rahab
Smak cynamonu w kawie Kalmana
Który opisując na jej biodrach kresowy mesjanizm
Przewidział nadejście rock-and-rolla
I rytm Dan Ar Brasa

Moja Sarah całowała inaczej
Jej język rozpoznawał horyzont moich powiek
Drżenie czaszek zabitych przyjaciół i wrogów

Kocham ją
Kropla za kroplą spijam krwotok jej Galilejskiego mleka
Teraz tutaj teraz zawsze

Sanok — początek XXI wieku...



Dziewczyna z winem

Iriyise — z teatru w Ife

— Ej, albinosie, mój Ogun* ciebie rozpoznał.
Masz od niego butelkę francuskiego wina.
Sącz go jakbyś mnie sączył.
Dobrze ci zrobi, prześpij się z nim, zaznaj szczęścia.
Nie powiem że cię kocham, to zbyt łatwe.
Jeśli pragniesz — tańcz biały szamanie
na czarnym pępku Jorubki,
w brzęku bransolet i dudnieniu drewnianych gongów.
Pośród pysznych piór kakadu
łbem jednorożca przebij mnie,
jeszcze bez imienia
i nie dziękuj.

Unoszę do warg podaną butelkę.
Przez niebieskie szkło,
widzę wokół jej serca i pod brzuchem,
nabożny miąższ chciwego Abiku**.


Kaduna — Nigeria


* Ogun — bóg plemienia Joruba w Nigerii.
Współcześnie przyrównywany do Dionizosa, Apollina i Prometeusza.

** Abiku — błąkający się duch dziecka.
Według wierzeń Jorubów jest to dziecko,
które umiera i wciąż rodzi się na nowo, aby dręczyć matkę.


Kocham cię

Codziennie kłócimy się o słowa: kocham cię
Gdy ubierasz mnie w ich perfekcyjny komfort
Jestem głową która zrzuca z ciebie szatę spodni
Sługami warg obejmuje drgające skrzydła serafinów
W spokój duszy wbija zdradę władzę obsesję
Bez poufałości bez idei bez wstydu Szekspira
Otacza się rojem wielbicieli różowych okularów
Gdy gardło wysycha krzyczy: obnażaj ziemię jak usta

Bo ziemia to nonszalancki testament American dream
Los Angeles dzieci kwiatów księżyc Neil Armstronga
Uczucie deja vu pijanej Saganki w jej Witaj, smutku
Chrzęst ciszy malutkiego jak łza krucyfiksu z lapis lazuli
Parne lato histerycznie wyjącej karetki Merilyn Monroe
Wolność która rzuca w świat swój wojenny okrzyk
Na bruku nocy rozchylone uda czarnobiałej Madonny
I głos Boba Dylana z gulą słońca na nich

Tak poznajemy miłość rozrzucone w niej ręce
Skorumpowani jak poeci fitoterapią diabelskiej róży
Na pustej ulicy bez światła latarni piękna i sławy
Jedni w ramionach drugich


Beksa lala

Zofii Barteckiej

I


Wpół rozebrana z wojskowego mundurka — lalka,
leży na ludzkim placu zabaw jak truchło mini miłości.
Wyziębione oczy, wywalony język, otwarte usta szepczą:
„Wojny nie ma, bo wojna jest cały czas — ratuj mnie!”

Wbity w jej nagi brzuch mój wzrok jak nóż,
jeszcze nie wie, że spija pięknym ostrzem Rilkego,
nie smakowaną dotąd poezję jej grzechu.

Uzbrojona w łatwopalną łzę, w kolczyk barbell na języku.
Tragiczna i szczęśliwa jak los w paryskich zaułkach Utrilla.
Kupiona jednym spojrzeniem w supermarkecie wojny,
jako beksa lala — przez kostropatego, ale odważnego chłopca,
oglądającego gorące newsy z codziennymi ekstazami bogów,
ich lśniące czoła od zimnego potu po nieprzytomność duszy.
Elektronicznie nawilżona, płynie w neurozie jego okrzyku:
„Obudź mnie, Julio, podaj rękę, ratuj mnie!”


II


Szczęście, że mój nóż nie był kuchenny.
Gdyby był ostry,
nie wiem, gdzie by ona teraz była.



Bazar Sztuki

Obnażone sepią
pośladki niewiast drżą na głodnych drabinach do nieba.
Pies Nico strzeże łomocący się w ich aortach gwiezdny pokarm.
Autobiografie modeli rżnięte z niewinnego kryształu pragnienia
krzyczą: Boże! Wszystko co widzimy i słyszymy to twoje
chabry, białe motyle, folk, alternatywne hardcore, jazz.
Kot, dziewczyna i lustro, żądne fetysze jak u Balthusa.
Paroksyzmy świętych i poetów za niebo i piekło.
Imiona obrazów jak ze snów Beksińskiego:

Kobieta nr 956, Lady G, Fiolet wśród gór,
Żółty pocałunek, Nocna zmiana, Harfia,
Drzewo życzeń, Zamyślenie, Lix.

Na zewnątrz krzyki bawiących się dzieci.
Anonimowa jak portret Angelika.
I jej bazarowe anioły tańczące w każdym zodiaku sztuki,
z frenetycznym plaskiem stopy o sanocką ziemię.



Wstyd

Wstyd.
Aby dodać sobie odwagi zamykasz drzwi na klucz.
Bezładnie całując moje piersi omal nie udusisz swej duszy.
Uprawiając fantomową miłość, zapominasz razem nuconą poezję
Franka O’Hary, który jako ostatni przyjaciel gejów z Las Vegas,
zostawił odcisk palca w naszych spojrzeniach.

Wstyd.
Uwiedziony tajemniczym uśmiechem Mony Lisy.
Jego stereofoniczną ciszą skaczącą do gardła.
Nasycony kebabem, stylem cut-up, wołasz do Leonarda;
Poprawiając jej usta, zrobi pan wszystkim przyjemność.
Czuję, że od dziecka cierpią na pewien defekt liryczny.

Wstyd.
Oczom nie wierzy Charles Bukowski, kochający na okrągło
femme fatale, która bojąc się cudu Ameryki, polucji, i wampira,
wbija dolarowe zęby w jego pijane ciało.
To moja niepokalana kochaneczka i mateczka — bełkocze solarnie.
Na której ślad rodzenia, widać jak ślad ugryzienia.

Wstyd.
Za ozdabianie Boga cackami i świecidełkami.
Zawał serca na Wall Street. Zajebiste wojny światowe.
W czasie dobrobytu plucie na skurczone dusze Freuda.
W surrealistycznych nieszporach casus Magdaleny i Hilton.
Poczęcie dziecka przez Globalną Mobilizację Śmieci.

I tak w kółko kochany.



Smak mleka

Pierś kobiety
całą niewinnością
należy do mężczyzny.
Przez moją namiętność
nie chce się stać kryminalistką.
Jej cyniczny satynowy biustonosz,
chwytający za gardło nagość,
zaciera ślady moich wojen.
Chciałbym uwierzyć,
że jej obsesyjna delikatność
wyzwoli wreszcie anioła męskości.
Okropny ruch języka.
Biegnącą zygzakiem moją miłość,
zawsze z tym samym uśmieszkiem
krwawiącej dziewicy.

Ach, nie martw się.
Nie płacz.

Zanurzony w niej nasz pan bóg,
poczuje tylko smak mleka
matki.

Na wszelki wypadek.



Na Słonej Górze

Na Sanockiej
Słonej Górze
w śmieciach parkingu
stoimy naprzeciw siebie

Znamy górę
obrzędy wolności
ofiarne dzieci i zwierzęta
brud za paznokciami choroby
brak wody smak pragnienia
w perpetuum mobile
boski błysk kryształu sny idee
przebojowe modlitwy
z nadgorliwości nasienia
kochanki madonny
i ich litość

Ostrzymy wzrok o wzrok
kłamstwo o kłamstwo
prawdę o prawdę
myśl o myśl

Gdy podajemy
sobie wino

Nie wiemy
który z nas prawdziwy



Narodziny

Matce

Spoglądał w oczy
i odmierzał czas:
słyszę barbarzyństwo
i pieśń miłosną
w łonie twojej matki

Jak slasher
z pirackiej kasety VHS
umieścił ręce
w naszym spojeniu
i rozerwał pętlę

Nigdy więcej
szepnęła mu mama
nie pozbawiaj mnie
uroczej herezji całowania
twoich
nieśmiertelnych ust

Gdy w następnym uścisku
mama pomogła mu zrzucić
łach pielgrzyma
na skórę
węża

Bez dyskusji
stał się moim ojcem



Pierścionek

Serca
gejów
które widzą
że patrzysz
jak człowiek

kochają
jakby dotykały
mokrych kwiatów
w oczach
Safony

czytały
krew
między wierszami
Kavafisa

patrząc
na własne
bawisz się

ich
pierścionkiem



Pamięci Ryszarda Kulmana


Halina Kurek, Poeci mają piękne pogrzeby

Wspomnienie poety Ryszarda Kulmana

Lato rozwija kolory
pierwszy raz zakwitł złotokap
pomarańczowo-złotą kiścią
aż słońce się zdziwiło…
życia przybyło

Czy jesteś gotowa — patrzeć ze mną
na czerwcowe ogrody?
gdzie w każdej chwili
światło może zamienić się w cień
przywołaj ze mną znajome krajobrazy

Wiem, że czekasz na najważniejsze trzy słowa
czy jesteś gotowa — pozwól mi odejść
to tak niewiele w świecie znaczy
zbierz owoce z naszego sadu
i wyjdź na drogę naszego spotkania

Tylko czy Bóg nie zapyta —
gdzie są Twoje buty Ryszardzie ?


Sanok, 27 czerwca 2011

 

Związek Literatów Polskich