DOMINIK ĆWIK
Poeta, pochodzi z Jarosławia na Podkarpaciu, od lat mieszka i tworzy w Rzeszowie. Laureat wielu ogólnopolskich i regionalnych konkursów poetyckich.
Jego wiersze były publikowane w prasie ogólnopolskiej, regionalnej, polonijnej (Biały Orzeł - USA, List Oceaniczny - Kanada, Dziedzictwo Kultury - Australia) i wydawnictwach książkowych (almanachy i antologie).
Jest autorem zbiorów poetyckich: Do Drogi Mlecznej (1994), Zaginione pióro 1996), Dialog (2000), Cierpliwość niespokojna (2020) oraz Różowa dolina (album fotograficzno-poetycki, w przygotowaniu).
Były wiceprzewodniczący Klubu Literackiego przy ZLP. Należy do Stowarzyszenia Twórców Kultury w Rzeszowie. Współwydawca kwartalnika społeczno – kulturalnego „Pobitno – Nasza Mała Ojczyzna”.
Laureat Literackiej Nagrody „Złote Pióro” za tomik poezji Cierpliwość niespokojna przyznanej przez rzeszowski Oddział Związku Literatów Polskich za rok 2020.
Fragmenty prozy
Dominik Ćwik
***
Po powiekach przemykają
cienie jaskółek
one odchodzą
szukając dobrych miejsc
słowa zastygają w kamienie
i tkwią boleśnie
w gardle
nie wypada nawet prosić
by zostały
i cóż że ciągłe pragnienie
gdy źródła umarły
nikt nie dopełnił
ich łzami
wyschnięta skóra
dna rzeki
pozbawiła wszelkich złudzeń
nawet jaskółki
tak zawsze wierne
memu sercu
***
Są we mnie
i poza mną
odwieczne
i nierozerwalne
istoty tak przeciwne
w nich wiara
i przypadek
toczą walkę
o jakąkolwiek szansę
z nicością
by pogodzić się
z wiecznością
***
Słońce zastygło w zenicie
nad niebieskim okiem stawu
przymrużonym zieloną powieką rzęsy
Żar spływa z błękitu
obezwładnia i rozleniwia
Ważki zmęczone przysiadły na trzcinach
tęczowymi witrażami skrzydeł
zamykają i otwierają kolejne chwile południa
Zatopiony w skrawku cienia
słucham niezmąconej ciszy
Nagle wiatr przyniósł niepokój
mierzwiąc zieloną falę traw
targając włosy przestraszonych wierzb
Gdzieś niebo straciło cierpliwość
grzmotnęło w blat ziemi piorunem
nabrzmiałe chmury coraz bliżej
za chwilę chłodnym srebrem
napełnią staw i puste muszle ślimaków
***
Choć jeszcze srebrem
szeleszczą świerszcze
bocianie strzechy
świecą już ciszą
omdlały floksom
kiście bajeczne
i choć na drzewach
liście wciąż wiszą
już im nie wierzę
więc na frasunek
z przydrożnym świątkiem
pijemy z garści
wieczorną rosę
obaj milczymy
chłodem i smutkiem
gdy rosy braknie
jeszcze doniosę
z pobliskiej mglistej
łąki
wrześniowej
***
Mamie
Rdza
starej podkowy
zaklina szczęście
na skrzypiących
sękatych drzwiach
Słoneczne smugi
sączą się szparami
i kładą złoto
na próchnie podłogi
Zapomniana
ścieżka do strumyka
słucha jego
szemrań i ciurkotów
Czas
stoi w miejscu
a może odszedł
zrobiwszy swoje
Tylko błękitnorzęse
niezapominajki
w zachwaszczonym
ogrodzie trwają
na przekór wszystkiemu
***
Stanisławie Kopiec
„…za osty i róże,
za białego i czarnego
ogrodnika…”
Wieczorem
kiedy już czas
zbieram okruchy dnia
tkwiące w pułapce pamięci
Na wadze sprawiedliwości
mojej i cudzej
zawsze ślepej
kładę garść zaznanego
idealnie białego dobra
idealnie czarnego zła
Potwierdzam poprzednie
wyniki
czarny jest cięższy
biel znowu
straciła na wartości
***
Smużą się dymy
po miedzach
zmierzwionych jesienią
kartoflisk
w brzemiennych
ogrodach
niezbierane owoce
wracają w łono ziemi
Znów się zamyka
nieubłaganie
krąg życia
niezmienny
i tylko patrzeć
kiedy śnieg przyćmi
oczy nasze
bielmem
***
Skąd w moich myślach te czarne anioły
niosące topór i miecz rozżarzony
skąd w moich oczach czaszki i popioły
szkielety białe okryte przez wrony
a przecież miałem dotrzeć do Arkadii
wąską ścieżyną na wzgórza zielone
gdzie w garści można nazbierać poziomek
i gdzie nadzieje zostaną spełnione
o końcu świata i o zagładzie
ktoś przepowiednie snuje niezmiennie
a dla niektórych ten koniec świata
przecież wydarza się codziennie
***
Najpierw jedni
przed wiekami
kości rzucali
o purpurę
szaty
potem inni
włożyli serca
w dzwony Twoich
świątyń
Słyszę dudnienie
w posadach świata
gną się giganci
kiedy puch słowa
na kark im opada
***
W troski odziany
mój czas
wiernością cienia
podąża ze mną
drogą dnia
dzisiejszego
i choć
przez jego
przetartą kapotę
prześwitują
promyki radości
to jutrzejszy
równie nieunikniony
będzie jak zawsze
tylko kaprysem
Boga