Adres Oddziału: 35-506 Rzeszów, ul. K. Iranka-Osmeckiego 51
Członkowie Oddziału
Preambuła statutu ZLP
Związek Literatów Polskich jest zawodową organizacją pisarzy. Jego członkowie, w swojej twórczości i działalności, nawiązują do humanitarnych tradycji myśli ogólnoludzkiej, które w kulturze polskiej zawsze były zespolone z troską o dobro kraju i narodu. Kontynuacja tych tradycji oraz wszechstronny rozwój współczesnej literatury polskiej stanowią przedmiot starań i pracy wszystkich członków i władz Związku Literatów Polskich.
Związek Literatów Polskich
Menu
EDWARD GUZIAKIEWICZ
Pisarz, polski autor fantastyki, dziennikarz kulturalny i self-publisher. Pisze dla dzieci i młodzieży oraz uprawia fantastykę naukową. Jego dorobek twórczy obejmuje: 8 powieści, 10 mikropowieści, 26 opowiadań, dramat, a ponadto 2 poradniki dla młodzieży (know-how), jeden dla dzieci, 2 tomy wywiadów i tom eseistyki, nie licząc kilkuset publikacji prasowych oraz drobnych utworów poetyckich. Należy do autorów, kładących nacisk na obecność w Internecie i oferujących swoje książki w pierwszej kolejności w postaci elektronicznej
Urodzony w Mielcu w 1952 r. Absolwent Wydziału Teologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Obronił pracę magisterską z oceną bardzo dobrą, następnie zdobył tytuł kanonicznego licencjata teologii pastoralnej z oceną valde bene (tzw. licencjat rzymski), a wreszcie ukończył studia doktoranckie. Został wysłany przez uczelnię na stypendium naukowe do Belgii (Katholieke Universiteit Leuven). Potem wciągnęły go publicystyka i dziennikarstwo z racji związków z tygodnikiem «Gość Niedzielny», na łamach którego zamieszczał pierwsze teksty. Jego młodzieńczą biografię wzbogaca działalność w Ruchu Światło-Życie oraz we wspólnotach neokatechumenatu.
W latach 1981-1982 etatowy sekretarz redakcji tygodnika «Gość Niedzielny» w Katowicach. W latach 1986-1993 współpracownik i redaktor miesięcznika «Wzrastanie». W latach 1987-1993 stały współpracownik działu religijnego tygodnika «Katolik». W latach 1994-1999 regionalny korespondent Gazety Codziennej «Nowiny» w Rzeszowie. W latach 2003-2008 współpracownik kwartalnika «Nadwisłocze». Publicystyka tego autora jest rozsiana po łamach około trzydziestu czasopism, w tym polonijnych. Ponad pięćset tekstów zamieścił w periodykach regionalnych i lokalnych regionu Podkarpacia.
Od 17 października 2006 r. jest członkiem Związku Literatów Polskich. Od grudnia 2013 r. jest członkiem Stowarzyszenia Polskich Mediów. Od marca 2014 r. do grudnia 2016 r. był redaktorem naczelnym portalu zlp.rzeszow.pl.
Dla młodzieży
Debiutował opowiadaniami dla młodzieży w drugiej połowie lat 80., zamieszczając je na łamach miesięcznika «Wzrastanie» (był w zespole redakcyjnym tego pisma). Ukazywały się one również w innych miesięcznikach katolickich («Być Sobą», «Królowa Apostołów», «Posłaniec Serca Jezusowego», polonijna «Nasza Rodzina»), składając się na tomik «Randka i inne opowiadania», wydany drukiem w 2006 roku. Na ten sam okres, tj. na drugą połowę lat 80., przypadają robocze wersje poradnika «Z oazą na ty», wydrukowanego w 2008 roku i dramatu «Szukanie Boga», finalnie opracowanego w slangu i wydanego w 2009 roku.
Prezentowaną w Internecie od 2002 roku powieść dla młodzieży «Wakacje w Izraelu» autor napisał w latach 90. Na tę samą dekadę, tj. na lata 90., przypada «Savoir-vivre nastolatka», aktualizowany i zamieszczany w odcinkach na blogu autora od 2002 roku.
Nurt dziecięcy
Autor debiutował twórczością dla najmłodszych czytelników na łamach miesięczników katolickich, a jego pierwsze opowiadania dla dzieci ujrzały światło dzienne na początku lat 90. W 1991 roku «Mały Gość Niedzielny» zamieścił «Fruwające zwierciadło», a w 1992 roku «Przewodnik Katolicki» — opowiadanie «Mędrcy». W 1993 roku w «Posłańcu Serca Jezusowego» ukazało się opowiadanie «Malarz czarodziej». W 1994 roku w pallotyńskim «Małym Apostole» znalazło się kilka tekstów z cyklu «Świat Mireczki», które stanowiły zaczątek wydanego dużo później, bo w 2009 roku, tomiku «Radosny świat Mireczki». Jedno z opowiadań z tego cyklu («W drodze do nieba») zamieścił w 1997 roku «Mały Rycerzyk Niepokalanej».
W latach 90. autor napisał ponadto nowelę (mikropowieść) dla starszych dzieci «Przygoda z Rudaskiem», wydaną drukiem w 2008 roku.
Kilka tekstów z adresowanego do dzieci «Słowniczka małego chrześcijanina» trafiło na łamy pallotyńskiego «Małego Apostoła» w 1997 i 1998 roku. «Słowniczek» promował następnie w latach 2001-2003 «Przewodnik Katolicki» (zamieszczono tam ponad 20 haseł).
W 2000 roku ukazały się drukiem «Okruszki. Wiersze dla dzieci» (Tuchów). Wybrane wiersze z tego zbioru znalazły się — m.in. — w Antologii poezji religijnej dla dzieci «Promyki dobroci i radości» (Nowy Sącz 2005). Rymowanki z tego tomiku były prezentowane na łamach różnych periodyków.
Fantastyka
Zadebiutował mikropowieścią «Ekscytoza. Z tamtej strony Trójkąta Bermudzkiego». Utwór ten ukazywał się w odcinkach na łamach Tygodnika Mieleckiego «Korso» w latach 1995-1996, a doczekał się wydania drukowanego w 2000 roku. W 2001 roku na internetowych łamach «Nowej Gildii» pojawiła się druga mikropowieść, zatytułowana «Banita», zaś w 2002 roku na elektronicznych łamach «Magazynu Esensja» — trzecia, zatytułowana «Afrodyta». Trzy następne utwory z tego cyklu otrzymały własne serwisy w Internecie w latach 2004-2006. Ich tytuły to: «Przerwany lot» (2004 r.) «Genesis», (2005 r.) i «Misja: Europa» (2006 r.). Wyliczone mikropowieści znalazły się w tomie «Przyloty na Ziemię», wydanym drukiem w Chicago (USA) w 2006 roku.
Powieści «Obcy z Alfy Centauri» i «Winda czasu» zostały napisane w latach 90. Pochodząca z tego samego okresu powieść «Zdrada strażnika planety» ukazała się drukiem na przełomie 2008 i 2009 r. Została uhonorowana «Złotym Piórem», nagrodą Związku Literatów Polskich, Oddziału w Rzeszowie. «Winda czasu» ukazała się drukiem w 2010 r.
W 2007 r. autor rozpoczął pracę nad nową powieścią «Hurysy z katalogu», którą ukończył w marcu 2010 r., a w 2009 r. — nad nową mikropowieścią «Syreny z Cat Island», ukończoną w lutym 2010 r. We wrześniu 2010 r. ukazała się wersja sieciowa kolejnej mikropowieści «Supernowa», a w lutym 2011 r. najnowszej, zatytułowanej «Kasandra».
Powieść SF «Bunt androidów» autor ukończył jesienią 2013 r. Pod koniec 2013 r. profil autora znalazł się w wirtualnej Encyklopedii Fantastyki. Nad powieścią SF «A jeśli jutra nie będzie» pracował od maja 2014 r. do września 2015 r. Wydał ją drukiem w listopadzie 2015 r., zaś w wersji elektronicznej w styczniu 2016 r. Pod koniec 2015 r. trafiły na rynek księgarski «Hurysy z katalogu» w wersji audio (Wydawnictwo Storybox.pl, lektor Roch Siemianowski, polski aktor filmowy, serialowy, teatralny i dubbingowy).
Przy końcu 2017 r. uporał się z powieścią «Enbargonki» (kontynuacja mikropowieści «Supernowa»). W pierwszej połowie 2018 r. napisał mikropowieść «Hegemone. Myśląca planeta».
Książki wydane drukiem
» Szukanie Boga, dramat, Mielec 1998, ss. 52
» Fruwające zwierciadło, Mielec 1998, ss. 20
» Mieleccy malarze i rzeźbiarze. Rozmowy z artystami, Tuchów 1999, ss. 84
» Okruszki. Wiersze dla dzieci, Tuchów 2000, ss. 20
» Ekscytoza. Z tamtej strony Trójkąta Bermudzkiego, Tuchów 2000, ss. 48
» Przyloty na Ziemię, Chicago 2006, ss.232
» RANDKA i inne opowiadania, Sandomierz 2006, ss. 62
» Zaczarowana laseczka, Sandomierz 2007, ss. 12
» Z oazą na ty. Vademecum animatora Ruchu Światło-Życie, Mielec 2008, ss. 80
» Przygoda z Rudaskiem, Sandomierz 2008, ss. 52
» Zdrada strażnika planety, Sandomierz 2009, ss. 276
» Radosny świat Mireczki, Sandomierz 2009, ss. 40
» Szukanie Boga. Dramat • scena młodych • slang, Sandomierz 2009, ss. 56
» Szukaj mnie, Sandomierz 2009, ss. 28 (tomik poezji wspólnie z Joanną Betlej)
» Wakacje w Izraelu, Sandomierz 2009, ss. 186
» Winda czasu, Sandomierz 2010, ss. 290
» O młodości, pracy i zmartwychwstaniu. Szkice i medytacje, Sandomierz 2011, ss. 76
» Zmartwychwstanie umarłych. Klucz antropologiczny, Sandomierz 2011, ss. 43
» Hurysy z katalogu, Rzeszów 2011, ss. 184
» Obcy z Alfy Centauri, Rzeszów 2011, ss. 320
» Radosny świat Mireczki, Rzeszów 2011, ss. 88
» Kaprysy Erosa, Sandomierz 2015, ss. 80
» A jeśli jutra nie będzie, Sandomierz 2015, ss. 250
» Syreny z Cat Island, Kraków 2017, ss. 58
» Fruwające zwierciadło, Kraków 2017, ss. 34
» Hurysy z katalogu, Wydawnictwo Storybox.pl, Piaseczno 2015, CD-MP3, 09:44:00
Fragment powieści. Czyta: Roch Siemianowski
Opracowania redakcyjne i wstępy
» Wiesław Zieliński, Żart Pana Boga, Rzeszów 2009
» Tomasz Pycior, Zostawić ślad, Tuszów Narodowy 2009
» Strzeż mowy ojców, strzeż ojców wiary. Regionalny Konkurs Poetycki 2006-2008. Utwory nagrodzone i wyróżnione, Tuszów Narodowy 2009
» W rytmie słowa. Almanach Grupy Literackiej «Słowo», Mielec 2009
» Ogród duszy zachwyca, Grochowe 2010
» Wiesław Zieliński, The joke of Lord God, Wydawnictwo Dreams, Rzeszów 2010
W podręcznikach szkolnych
» Zofia Kujawa, Piotr J. Pardo, Sprawdzian szóstoklasisty. Testy z języka polskiego i matematyki dla uczniów szkoły podstawowej, Sopockie Wydawnictwo Pedagogiczne Seneka, Sopot 2014, s. 45-47
W wydaniach zbiorowych i almanachach
» Człowiek wiary konsekwentnej, Ks. Franciszek Blachnicki, 24 III 1921 — 27 II 1987, Lublin 1997, s. 136-140
» Promyki dobroci i radości. Antologia poezji religijnej dla dzieci, Nowy Sącz 2005, s. 49-52
» 40 Lat Wspólnej Obecności, Almanach Rzeszowskiego Oddziału ZLP, Rzeszów 2007, s. 84-89
» Z podróży na wyspy słowa, Pierwszy Almanach Twórców Grupy Literackiej «Słowo», Mielec 2007, s. 39-46
» W rytmie słowa. Almanach Grupy Literackiej «Słowo», Mielec 2009, s. 47-53.
» Krakowska Noc Poetów. Almanach XXXVIII. Oprac. red. Lidia Żukowska, Danuta Perier-Berska, Kraków 2010, s. 120
» Antologia sztuk słowiańskich «Między Ochrydą a Bugiem» (Antologija slavenskih umjetnosti «Između Ohrida i Buga», Антологија славенских уметности «Између Охрида и Буга»). Przełożyła z języków serbskiego, chorwackiego, polskiego, macedońskiego, słoweńskiego, bułgarskiego, bośniackiego oraz dokonała wyboru: Olga Lalić-Krowicka, Krosno 2010, s. 151-153
» Artefakty. Mielecki Rocznik Literacki, nr 2 (2013), s. 75-80
» Związek Literatów Polskich Oddział w Rzeszowie, Konkret i wyobraźnia. Almanach 2014, Rzeszów 2014, s. 77-83
» Artefakty. Mielecki Rocznik Literacki, nr 3 (2014), s. 103-109
» Almanach Podkarpackiej Izby Poetów, Rzeszów 2015, s. 39-44
» Przestrzenie wyobraźni. Almanach Regionalnego Stowarzyszenia Twórców Kultury i środowisk twórczych Podkarpacia. Pod red. Józefa Kawałka, Rzeszów 2015, s. 253-263
» I to jest nasze życie... Antologia 44. Warszawskiej Jesieni Poezji, Warszawa 2015, s. 49. 169
» Artefakty. Mielecki Rocznik Literacko-Kulturalny, nr 4 (2015), s. 93-99
» Oddział Związku Literatów Polskich w Rzeszowie, Krajobrazy, Rzeszów 2016, s. 7. 25
» Dygresje. Mielecki Rocznik Literacko-Kulturalny, nr 1 (2017), s. 124-129
Ledwo smak wiosny poznała, gdy nagle
w jego ramionach odkryła swe baśnie.
Ach, młodość, młodość, dmuchnąć tylko w żagle,
wzburzone morze pokona — i zaśnie!
Prorok, kto dojrzy serca sekret we mgle,
ocean wzruszeń i pragnień odgadnie,
sercu się skłoni, słowem włada biegle,
odsłoni z gracją, co skryte gdzieś na dnie!
Prorok, kto senne serca ścieżki zgadnie,
słowem przywita, utkanym w mimozy,
piórem wyściele łoże jej paradnie,
bielą wyłoży niby korą brzozy!
W złotym promieniu marzenia ukryte,
lato upalne przetrwają w ogrodzie,
barwami kwiatów zachłysną się, syte,
zbudzi je jesień, nurząc w słodkim miodzie!
Wyznanie
Nie usłyszysz dźwięku gitary,
nie obdarzę Cię kwiatów naręczem,
ale wyślę słów moich flary,
w kształcie serca otoczą Cię wieńcem.
Nie zamówię kolacji przy świecach,
nie zaproszę pianisty we fraku,
morzem słów Twoją postać ukwiecę,
dodam barw jak na płótnach Kossaków.
Nie uczynię Ci raju aresztem,
nie wynajmę hotelu w tropikach,
lecz zabiorę Cię na wyspy wieszcze,
nieśmiertelność dam Ci w lirykach.
Roztańczona primabalerina
Mroźną bielą zima nas witała,
białym puchem dachy okryła.
Roztańczona primabalerina
w wirujących płatkach śniegu przybyła.
Z uniesieniem pieściłem twe włosy,
gasząc ust twych słodkich pragnienie.
W czarnych oczach iskrzyły się gwiazdy,
wymarzone przynosząc spełnienie.
Dziś tę miłość każda zima przypomina,
płatki śniegu szepczą mi o tobie.
Drżące gwiazdy przegnał chmurny anioł,
smętne myśli twym obrazem zdobię.
Fragmenty prozy
Edward Guziakiewicz Enbargonki
(fragment powieści sf)
C
zerwona Planeta rosła przed naszymi oczami, stopniowo wypełniając główny ekran amfibii. Niemal otarliśmy się o Fobosa, który już dawno pozbył się swych nierównych kształtów i przypominał teraz nieco spłaszczoną kulę. Zwiększono dwukrotnie jego masę. Znajdowały się na nim bazy policyjne i wojskowe. Kami wpadł w korytarz powietrzny na wysokości czterdziestu tysięcy stóp. Ciągnąłem wzrokiem po olbrzymich kopułach, pochodzących jeszcze z czasów, kiedy Mars nie posiadał wzmocnionej grawitacji. Dolecieliśmy do Victorii, miasta rozciągającego się nieopodal majestatycznej góry Olimp, kończąc lot na kosmodromie ulokowanym na południowy wschód od metropolii. Witał nas poranek. Panował tu duży ruch, statki kosmiczne się mijały, jednak w sektorze prywatnym było względnie spokojnie. Enbargońska amfibia, z której wysiedliśmy, zabierając bagaże, natychmiast poderwała się do góry i pożegnałem ją z łezką w oku.
Widoczny z płyty kosmodromu wulkaniczny masyw Olimpu prezentował się w pełnej krasie. Było to mające ponad dwadzieścia kilometrów najwyższe wzniesienie w całym Układzie Słonecznym. Stanowiło wizytówkę Victorii. Nie umywały się do tej roli monumentalne pomniki z centrum miasta.
Czekał na nas wynajęty airbus, którym dotarliśmy do luksusowej dzielnicy podmiejskiej, czegoś na kształt rozległego osiedla dla VIP-ów. Ciągnęły się tu wzdłuż cichych ulic ukryte w zieleni rezydencje. Przed jedną z nich niby przed bramą raju znieruchomiała powietrzna taksówka.
Dopiero kiedy wysiadłem, przeszedłem się po marmurowym podjeździe i obejrzałem okazały fronton, pojąłem, że naprawdę zaczyna się nowy rozdział w moim życiu. Spędziłem w Victorii sporo lat i znałem to miasto jak własną kieszeń, ale nigdy nie przypuszczałem, że stanę się kimś dobrze sytuowanym i należącym do establishmentu.
Grace dostrzegła moje pełne zachwytu spojrzenie.
— Dysponujemy jeszcze apartamentem w śródmieściu — zdradziła z dumą w głosie. — O powierzchni pięciuset metrów kwadratowych.
Pełne zabytkowych rzeźb wnętrze zostało urządzone z przepychem, chociaż przy tym — jak na mój gust — nazbyt muzealnie. Kapało w nim od złota. Marmurowe posadzki lśniły. Meble mogły kojarzyć się z pałacem królewskim. Obok ogromnego salonu mieliśmy pięć luksusowych sypialni, świetnie wyposażone łazienki, rozbudowaną kuchnię oraz kilka innych przydatnych pomieszczeń. Nie zabrakło basenu z tyłu rezydencji. Patio otwierało się na ogród. W garażach stały cztery autoloty, każdy innej firmy i wytworna limuzyna przystosowana do jazdy po miejskich ulicach. Musiałem się do tego przyzwyczaić. I pomyśleć, że lokum, w którym mieszkałem z Dorothy na dziewięćdziesiątym piętrze przy Dwudziestej Dziewiątej Alei, miało czterdzieści pięć metrów kwadratowych.
Sypialnie były ze sobą połączone i Jacqueline mi zasugerowała, bym wybrał sobie środkową. Jeżeli moje dziunie zdążyły się posprzeczać o to, gdzie która ma się ulokować, to uporały się z tym za moimi plecami. Błyskawicznie się przebrały. Zdjęły kombinezony podróżne i paradowały w cieszących wzrok negliżach oraz kusych szlafroczkach. Były świeże i promienne. Pilnowały się, żeby wyglądać szykownie.
Obejrzałem sobie wnętrze rezydencji, zapamiętując rozkład pomieszczeń i rzuciłem się na zdobione łóżko w mojej sypialni. Nakryty jedwabiami miękki materac ugiął się pode mną. Zapuściłem żurawia do ściennej szafy, na razie pustej, a potem zatrzymałem się przy generatorze odzieży. Komputer o miłym kobiecym głosie zapytał, czy może mnie zmierzyć i zważyć. Zgodziłem się i w okamgnieniu przeskanował moje ciało. W łazience była ogromna wanna. Kabina regeneracyjna wyglądała tak samo jak na Eufemii, więc pomyślałem, że nadal będę pracować nad muskulaturą. Chciałem przecież mieć budzący zachwyt tors i brzuch jak kaloryfer.
Fragmenty prozy
Edward Guziakiewicz Obcy z Alfy Centauri
(fragment powieści sf)
P
oczłapał w stronę uchylonych drzwi, ściągnął buty z nóg i rzucił się na sprężynujące łóżko. Włączył odtwarzacz, decydując się na ulubione „Bolero” Maurycego Ravela. Pierwszy raz ten utwór usłyszał w Wenecji. Był wówczas ośmioletnim chłopakiem i jeszcze nie rozróżniał między muzyką poważną a rozrywkową. Uwielbiał dawnych mistrzów.
— Crescendo na orkiestrę, start! — zarządził z miną dyrygenta. Potem wygodnie się wyciągnął, kładąc ręce pod głowę, i niewidzącym wzrokiem zapatrzył się w sufit.
Wsłuchał się w jednostajny baskijski rytm, podany przez werbel. Flet rozpoczął solo. Temat był natarczywy, a orkiestra wielokrotnie go powtarzała, stopniując, bez żadnego rozwinięcia. Myśli krążyły wokół spraw bez znaczenia. W Paryżu był sam, rodzice bowiem mieszkali w Awinionie. Odwiedzał ich od czasu do czasu, a zimowe i letnie wakacje spędzali wspólnie, zwykle gdzieś się wybierając. Ostatnio bawił z nimi dwa tygodnie na Madagaskarze, ale zaczynał się już nudzić w ich towarzystwie. Różnica wieku robiła swoje. Nie obchodziły go dyskusje nad nowymi metodami uprawy złocistej kukurydzy, co pociągało siwiejącego ojca, mającego udziały w kilku spółkach rolniczych, ani rozmowy o terapiach odmładzających, co z kolei podniecało aż do przesady dbającą o siebie matkę. Był inny niż jego koledzy, górował nad nimi inteligencją, łatwością zapamiętywania i tempem skojarzeń, co czuł od wczesnego dzieciństwa.
— Wchodzi następny — szepnął, śledząc uchem płynące dźwięki.
Dlaczego lubił ten utwór? Pewnie dlatego, że dziełko było apoteozą rytmu. A poza tym stanowiło wspaniałą rewię instrumentów. Te po odegraniu solowej partii kolejno wnikały w akompaniament. Umiał je bezbłędnie rozpoznawać.
Od kilku lat, wieczorami, kiedy kładł się spać, powracała do niego jak bumerang niepokojąca myśl, dotycząca jego związków z otaczającym go światem. Supozycja była na miarę jego młodzieńczego wieku. Ulegając ciągowi luźnych skojarzeń, oczyma wyobraźni wyławiał z mroku przedziwną ukrytą społeczność, jakby nieziemską rodzinę, która z bliżej nieokreślonego powodu zdawała się jednocześnie o nim pamiętać i nie pamiętać. W blasku dnia spychał tę dokuczliwą hipotezę do podświadomości, uważając, że jest absurdalna. Jednak teraz, kiedy zaczął regularnie otrzymywać czeki na pokaźną sumę, niby to comiesięczne stypendium, a wraz z nimi odbitkę sztychu z archaniołem walczącym ze smokiem, hipoteza przerodziła się w pewność. Rysunek bezsprzecznie symbolizował rozsianą po kuli ziemskiej osobliwą wspólnotę, która subtelnie dawała znać o sobie, nie zdradzając na razie swej tożsamości i nie wychylając się z cienia. Intuicyjnie to wyczuwał. Czyżby został wybrany? Naznaczony? Przez kogo i po co? Przez Internet szukał pierwowzoru wizerunku, sięgając do archiwów bibliotecznych na wszystkich kontynentach, ale bez skutku. Twórca sztychu nie był znany. Jak przez mgłę przypominał sobie, że gdzieś w Paryżu widział niemal identyczny motyw na portalu jakiegoś mijanego gmachu. Tylko gdzie to było? Mimo, że od tygodnia ćwiczył się w odtwarzaniu swoich nie tak bardzo zawiłych tras po mieście, nie mógł rozmazanego wspomnienia skojarzyć z właściwym zakątkiem stolicy.
Przeciągnął się na łóżku, wahając się nad dzielnicą łacińską, w której symbol walczącego anioła mógł się wiązać z jakąś scholastyczną tradycją uniwersytecką. Tam wciąż natrafiał na objuczonych książkami studentów.
— Najboleśniejszy jest dramat wyobcowania — mruknął z żalem, zatrzymując się myślami przy pisarzach egzystencjalistach. W wolnych chwilach zagłębiał się w prace Sartre’a i Camusa. — Doświadczam głębokiej samotności... — ze smutkiem orzekł, cedząc zgłoski. Niestety, nie miał z kim o tym pogadać, a mówienie do siebie nie rozwiązywało sprawy. Czytywał też inne dzieła, nie stroniąc od filozofów starożytnych i średniowiecznych.
Napięcie rosło i odzywały się kolejne instrumenty. Oglądał kiedyś to widowisko baletowe w operze i przed oczyma miał teraz skąpo oświetloną scenę. We wnętrzu hiszpańskiej gospody wzdłuż ścian siedzieli przy winie wieśniacy. Pośrodku na wielkim stole gibka dziewczyna rozpoczynała taniec. Najpierw nieśmiało, choć z godnością, miarowo. Rytm uporczywie wracał, raz po raz, a jej ruchy krzepły, nabierały pewności i śmiałości. Początkowo nie zwracający na dziewkę uwagi zagadani goście zaczynali stopniowo nasłuchiwać, rozmowy cichły, wstawali i urzeczeni podchodzili do stołu. Jak zahipnotyzowani gromadzili się wokół tańczącego bóstwa.
— Zbiorowa magia — półszepnął. — Działanie na wszystkie zmysły. I ta niebotyczna wirtuozeria ruchów. Nieziemska baletnica! Cudo!
Mimo swych siedemnastu lat nie miał dotąd dziewczyny i chyba to go najbardziej bolało. Skrycie marzył o takiej, o cudownej wybrance losu — ba, wiele razy wyobrażał sobie, że udało mu się wreszcie na taką natknąć i z nią się zaprzyjaźnić. Wyobrażał sobie, że trzymając się za ręce, włóczą się razem po wybrzeżu Sekwany, zaglądają do kafejek, muzeów i kin. Z rówieśniczek, które znał, żadna mu nie odpowiadała, chociaż chciały się z nim umawiać. On się im podobał, one jemu — nie.
Muzyka płynęła, zwiastując finał, instrumentów w tle przybywało — i nagle, dosłownie w okamgnieniu, powiązały się strzępy wspomnień, przekształcając w obraz, który wykwitł w polu świadomości. To był przebłysk geniuszu. Chłopak doznał olśnienia. Narastające crescendo zamknął obcy, mediantowo zastępczy akord.
— Ty ciężko kapująca mózgownico — krzyknął, rozgorączkowany i przejęty. — Przecież to tak oczywiste jak dwa razy dwa!
Zerwał się z łóżka, wyłączył odtwarzacz, z powrotem założył miękkie buty, narzucił kurtkę i pędem wybiegł z mieszkania. Nie mógł doczekać się windy i na łeb na szyję zbiegł po schodach.
Fragmenty prozy
Edward Guziakiewicz
Zdrada strażnika planety
(fragment powieści sf)
D
obrze sytuowani Ateńczycy w właściwy sobie sposób witali upalną porę roku, zapowiadającą żar i suszę na polach, w winnicach i w gajach oliwnych. Kto miał majętności i dobrze nabity trzos, ten bawił się i zażywał rozkoszy. Delektował się, korzystając z uroków pełnej żywych barw kończącej się wiosny. Ni i Mu-ur oglądali więc pogodnych i weselących się obywateli. Dopiero co tu przybyli, więc nie mieli jeszcze okazji, by zajrzeć do uboższych dzielnic, a tam zetknąć z ciemniejszymi stronami miasta. W okalających bogate domostwa arystokratów wypielęgnowanych ogrodach toczyło się wieczorne życie. Składano sobie wizyty i ucztowano, paliły się rozwieszone lampiony, służba roznosiła potrawy, podawała owoce i wino. Mało kto posilał się między kolumnami, a korzystano z łoży biesiadnych, powynoszonych na zewnątrz. Mężowie z laurami na czołach przechadzali się między obsypanymi kwiatami krzewami, rozprawiając o sprawach wyższego rzędu, może o filozofii i polityce, o poezji i sztuce, czy o tym, jak na losy ludzkie wpływają gwiazdy.
Kiedy mieli zawracać, znienacka zastąpiła im drogę okryta łachmanami pochylona kobieca postać — ni to żebraczka, ni to jakaś wieszczka, o starej i pooranej zmarszczkami twarzy. Rozłożyła drapieżnie ręce, a poruszając się niby w tańcu, z powagą złożyła im głęboki i służebny pokłon, prawie aż do ziemi, omal przy tym nie szurając głową po szarym pyle.
— O wielcy bogowie — krzyknęła chrapliwie. — O prawdziwie nieśmiertelni. Spójrzcie na tę, która umiera w bólach, która ginie jak robak i schnie jak marna trawa. Wejrzyjcie na nią łaskawie!
Należała do najuboższych i dobrze o tym wiedziała. Była niewiele warta. Wietrzący bliżej nieznane niebezpieczeństwo Mu-ur sięgnął ukradkiem po broń, którą przezornie zabrał ze sobą. Zwędzony ze skarbca maleńki dezintegrator nie najgorzej mieścił się mu w dłoni. Za pasem krył sztylet, z którym starał się nie rozstawać.
Ni wpadła w panikę. Zbladła. Wydawało się, że za chwilę rzuci się na nią i wydrapie jej oczy. Czyżby odrażająca wiedźma była bardziej domyślna niż wszystkowiedząca Pytia z Delf?
— Nie jesteśmy bogami, ani ich wysłannikami! — jej rozpaczliwy głos zabrzmiał ostro i odpychająco. — Tylko zwykłymi ludźmi!
Stara jednak nie zamierzała ustąpić. Okrywająca ją czarna chusta zsunęła jej się z głowy, a długie, siwe i mocno przerzedzone włosy sięgnęły prawie do kolan. Znowu uniosła ręce, niby w jakimś natchnieniu, poruszając się w takty niesłyszalnej muzyki.
— O królujący, o przybyli z niebios na potężnym rydwanie — zawołała. — Nie opuszczajcie śmiertelnej, tej, która jest w potrzebie!..
Safona pierwsza zdała sobie sprawę z tego, o co chodzi starej. Ocierała się wiele razy o ludzką nędzę, więc nie dostrzegła w tym żałosnym spektaklu żadnych ukrytych podtekstów. Nikt nie usiłował zdekonspirować przybyszy z gwiazd lub w inny sposób im zagrozić.
— Trzeba dać jej coś na odczepne — dmuchnął jej do ucha domyślny chłopak.
Jednym ruchem ściągnęła z dłoni cienką, srebrną bransoletę i cisnęła ją żebraczce. Starucha zręcznie złapała zdobycz, ucałowała ją i natychmiast przypadła dziewczynie do kolan. Zaraz też uniosła się i w głębokim pokłonie poczęła cofać się do tyłu, ustępując obcym placu. Nim się spostrzegli, rozmyła się w gęstniejącym mroku.
Fragmenty prozy
Edward Guziakiewicz Bunt androidów
(fragment powieści sf)
T
rójoki planował nowe akcje na Ziemi i dobierał do nich wykonawców z pierwszego poziomu. Urodzony optymista, opanowany i skupiony, emanował pogodą ducha. Usiadłem przy nim, wpatrując się w monitory. Wstydliwie omijałem wzrokiem jego trzecie oko, jakby to była jakaś ułomność, którą nie należało się chwalić. Mimowolnie zakładałem, że służy ono do specjalnych, paranormalnych celów, ale jak dotąd nie odkryłem, żeby posługiwał się nim inaczej niż parą pozostałych. Musiałem przyzwyczaić się do tej przypadłości jego gatunku, o którym nadal niewiele wiedziałem.
Miał na tapecie kilka powoli się obracających dziewczęcych postaci. Nie powiem, młódki były atrakcyjne, niczym z ilustrowanych magazynów dla kobiet, szczupłe jak Kasandra i wprost rwące się do działania. Skupiłem uwagę na uśmiechniętej Mulatce o wydatnych piersiach.
— Rozkoszna — rzekłem, nie mogąc wyjść z podziwu. — Dla mnie bomba. Żywcem Miss Universe, kocham takie lale!
Pozwolił mi nacieszyć oczy.
— Myślę o tej zmysłowej blondynce — ostrożnie zasugerował. — Długo się zastanawiałem, wydaje mi się w sam raz.
Na pierwszy plan wypłynęło zbliżenie dziewczyny. Włosy zebrane z tyłu głowy w koński ogon odsłaniały czytelne rysy twarzy.
— Ja cię pierdzielę, ale szprycha, prawdziwe bóstwo, nie da się ukryć, miód, rarytas, cimes. Co za zderzaki?! — odrzekłem, z uznaniem kiwając głową. Bez dwóch zdań, Or-Mat miał naprawdę dobry gust. Chyliłem przed nim czoła. — Jak ty łowisz takie foczki? Podpatrujesz kreatorów mody? Chyba nie ogłaszasz castingów? A może sam szlifujesz im geny?
— Te landszafty malowała natura, mamy ich od groma, jest w czym wybierać — żartobliwie skwitował i zerknął na mnie z zaciekawieniem. — I nie trzeba niczego poprawiać. Podoba ci się ta mała? Jeśli tak, to zaczniemy ją klonować. Jest androidem klasy D2. Stwarza wrażenie czujnej i umiejącej się kontrolować. Będzie odważna i całkowicie oddana sprawie. Wymyślimy dla niej nietrudne zadanie, żeby się sprawdziła. Potem będzie do twojej dyspozycji. Musisz mieć w zapasie dwóch, trzech agentów, gotowych działać nie tylko na Ziemi, ale również na innych planetach.
Z zadowoleniem zatarłem ręce. Miał głowę nie od parady.
— Klasa! — zaczynało być ciekawie. — I pomyśleć, że w chwilach zwątpienia oczyma wyobraźni widziałem siedzących tu zgrzybiałych starców, nie dostrzegających popełnianych przez siebie błędów… — palnąłem bez namysłu.
— He, he, he! — cichutko się roześmiał. Udało mi się go rozbawić. — Nic z tych rzeczy. Tu trzeba ruszać mózgownicą. Sklerotyk nie zagrzałby miejsca.
Fragmenty prozy
Edward Guziakiewicz Hurysy z katalogu
(fragment powieści sf)
Rozleniwiony i senny Raoul nosił się z płonną nadzieją, że nikt mu nie będzie wchodzić w paradę i że utnie sobie słodką drzemkę. Niech żyje cywilizacja próżniacza! Nie mógł przewidzieć tego, że już za moment jak opętany skoczy na równe nogi, bo nieoczekiwanie zajrzy śmierci w oczy. Nieuchwytne niebezpieczeństwo zawisło nad jego głową, a mityczne Mojry, boginie przeznaczenia i losu, pochyliły się nad jego nicią życia.
Instynktownie zareagowały owiraptory. Poderwały się, ostrzegawczo kraknęły i w panice dały dyla, zmykając w podskokach w stronę zachodniego skrzydła. Ciarki przeszły mu po plecach. Zaniepokojony uniósł głowę, ze zdumieniem oglądając się za nimi, by następnie badawczo zlustrować fronton. Przed willą coś się działo. To nie było ujęcie z planu filmowego. Nad ubarwioną czerwienią dachówki fasadą rezydencji przefrunął bez zapowiedzi pozbawiony równowagi rozpędzony mobil. Nim Raoul zdążył się zorientować, co się dzieje, pojazd śmignął mu nad głową i zanurkował, uderzając z głuchym trzaskiem w przeciwległą ścianę willi. Ułamek sekundy wcześniej od fotela kierowcy oderwała się ludzka postać, wykonująca zwariowane piruety w powietrzu. Rzuciło ją szczęśliwie w stronę basenu i uderzyła całym ciałem w taflę wody. W górę strzeliła fontanna dżdżu.
Zerwał się jak oparzony. Powoli docierało do niego, czego był świadkiem. Nie mógł się mylić, na jego oczach roztrzaskała się amfibia z Irydą. Jego słodka kotka skasowała mu gablotę. Czy to jednak była ona? Pochylił się nad taflą wody, rozpaczliwie wpatrując się w toń. Strach dodał mu skrzydeł. Bezradnego pływaka wyniosło na powierzchnię.
— Rany boskie, nic ci nie jest? — przerażony zawołał.
Nie odpowiedziała. Powoli podpłynęła w jego stronę, zezując w stronę rozbitej maszyny, a następnie w stronę frontonu. Podał jej dłoń, pomagając wydostać się na brzeg. Starał się zachować zimną krew. Była cała, nawet jej obcisły sportowy kombinezon nie doznał szwanku. Nie dojrzał na nim żadnych śladów.
— Co się stało? Mówże wreszcie!
Jej zbielałe wargi ułożyły się do odpowiedzi i bezgłośnie coś wyrzekła. Z włosów strużkami spływała jej woda. Ramiona miała przygarbione i ciężko dyszała.
— Nie wiem — udało się jej w końcu wydobyć z siebie głos. Mówiła powoli i z trudem łapała powietrze. — Zawiódł… system i nie mogłam… zahamować.
Wyglądało na to, że nic się jej nie stało, takie wariatki miały niewiarygodne szczęście, twarde sztuki, więc odwrócił się, by zobaczyć, co zostało z pojazdu, z którego był tak dumny. Uderzenie zgniotło go i zniszczyło kolumnadę. Owiraptory odważnie zawróciły, nie umknęły daleko, i z właściwym sobie zaciekawieniem, ale i zwierzęcą ostrożnością zaczęły obwąchiwać leżące najbliżej szczątki. Nikły płomień zawirował przy stercie złomu i zaraz zgasł, pozostawiając po sobie bladą smugę w powietrzu.