HALINA KUREK
Urodziła się w Bóbrce koło Krosna, obecnie mieszka w Zręcinie. Z wykształcenia polonistka.
Debiutowała tomikiem poetyckim «Progi» w 2005 roku. W rok później ukazał się drugi tomik poezji «Miejsca na własność». «Na wielkim dniu» to trzecia pozycja w dorobku literackim autorki (Krosno 2008 r.), a «Bawełniany motyl» (Krosno 2010 r.) to czwarta. W 2012 r. ukazał się piąty tomik «Dekoracje i jedwabie», a w 2014 r. szósty, zatytułowany «Ślady».
Wielokrotnie nagradzana w konkursach literackich. Wyróżnione i nagrodzone utwory ukazywały się w pokonkursowych almanachach poetyckich. Publikowała w kwartalniku «Nadwisłocze» (Mielec), miesięczniku «Radostowa» (Starachowice), kwartalniku «Okolica Poetów» (Swarzędz) i w miesięczniku «Croscena» (Krosno).
Otrzymała «Złote Pióro» za tomik «Na wielkim dniu» (nagroda ZLP O/Rzeszów za 2008 r. w kategorii poezja, przyznana w listopadzie 2009 r.)
Kontakt elektroniczny
halina_kurek@o2.pl
W świecie poezji
Halina Kurek
Dzikie wino
Oblane rumieńcem pożądania
zachłannie pnie się w górę
zdobywa szczyty.
Oblana rumieńcem wstydu
przyzwalam zmysłom zatańczyć.
Dzikie wino ma już kolor brązu.
Bez słowa i rumieńca
odszedł ścieżką szurając
po zeschniętych liściach.
Zostało...
pożądanie, wstyd i milczenie.
Matka
Zestarzała się Matka tą szorstką
Starością.
Starość skradała się co noc cicho, skrycie
Wychodziła przed świtem,
Byś była znów gotowa
Rękami dotknąć wszystkich rzeczy
Od nowa…
W skwarze lata Południce Cię nawiedzały,
Czasem coś zaszeptało w cieniu
I dni pełnych w kłosy było coraz mniej.
Ogromniały przestrzenie
I wiatr już nie chłodził.
Może to tylko sen?
Który trwał trochę dłużej
Między narodzinami — a białą mewą.
marzec 2005
ONA
Mam wiele twarzy
i dwa imiona.
i tak wymyślono mi trzecie
ONA.
Jedyną prawdą był napis
na różowej tasiemce
narodzonych dzieci.
Bezosobowo przekraczam
progi czasu,
i z każdym dniem
bardziej wierzę
w charakter kamienia.
Zabierz mnie
Joannie
A u nas już jesień
gubi korale, wzbudzają się kręgi na wodzie
i twarz twoją widzę w lustrzanym odbiciu
co dzień
Zabierz mnie na wyspę szczęśliwą
gdzie wiatr i słońce wiecznymi kochankami
stopę moją nie rani kamień wąwozu
A u nas już zima
szron osiadł na drzewach,
śniegowe płatki studzą me myśli
jęzor lodowca czai się u drzwi
Zabierz mnie na wyspę szczęśliwą
zatopię się w jej urodzie
zgubię w labiryncie czasu
Eine kleine Nachtmusik niesie morze
A u nas już wiosna
osuszył wiatr moje łzy
i sama już nie wiem czy to był sen
czy zapach ziemi przyniósł mi nowy dzień
Zabierz mnie na wyspę szczęśliwą
a zresztą, nie wiem…
pół drogi za mną — ile przede mną
do nieba tak daleko
Drzewo
Edwardowi Marszałkowi
Nierozsądnie jest sadzić drzewo dębu
koło domu.
To jakby sprowadzać wieczność
w swoje progi.
W przydzielonej cząstce czasu,
nie zauważasz codziennie wzbierającej siły
z ogromem uderzającej w twoje życie.
Sen
W śnie podałeś mi swoją rękę
by uniknąć losu kochanków pompejańskich,
sfotografowałeś szarotkę przed burzą
i Giewont w różowej chmurce,
potem psu zaglądnąłeś głęboko w oczy
...i już wiedziałam, że moje wołanie o pomoc
odbije się od kamienia.
Nie dawaj mi w prezencie
tych najpiękniejszych kamieni
— moja ręka osłabła
i lecę w przepaść
gdzie nie ma już miłości.
Bawełniany motyl
Po nauki zawieziono mnie do miasta —
jakaż to była nauka, kiedy wpierw trzeba było
oswoić ciało, które w wieku kilkunastu lat
zaczęło się budzić, nie pozwalało usiedzieć na miejscu
i toczyło nierówną walkę z regulaminem szkolnym.
Egzaltacja wyobrażeń wybuchała niczym zieleń majowa
słońce bezlitośnie obnażało wszelkie niedoskonałości.
Miało się ochotę wyrzucić
zrudziały ze starości granatowy beret,
mundurek szyty na wyrost
i zamienić bawełniane majtki na coś,
co później zaczęto modnie nazywać…
Przepoczwarzanie trwało dwa lata.
Motylem wkraczałam w młodość —
która dla jednych jest piekłem
drudzy zaś wołają
Trwaj chwilo trwaj, jesteś taka piękna!
Kapryśna rzeka
Trzeba było pozbierać wszystkie krople rosy
każdą uronioną łzę
zamówić ulewnych parę dni
i czekać…
Wykonać tylko pół oddechu
by nie zburzyć nasączonej koleiny
nitką spłynie do brzucha matki
Matka pęcznieje, potężnieje
ruszą z niej wody o świcie
na przełaj — bez wyrachowania.
Nagle zmienia zdanie:
okrąża, podmywa, zatapia, porządkuje
niech mówią — ona tędy szła…
Wyzwolona, gnana ciepłym dechem wiosny
zmiata kładki, mosty
by zbudowano nowe światy
przerzucono telemosty.
O pięciu jaskółkach
Pięć jaskółek cięło jak brzytwą powietrze
potem szyły rozpruty błękit
góra — dół, góra — dół, pętelki
aż zupełnie zacerowany
nie przepuścił deszczu kropelki
Pięć jaskółek siedziało na drutach
jak półnuty i ósemki tworząc na pięciolinii
zapis letniej piosenki.
To główki przechylały, to oczka zamykały
wizytowe piórka prostowały.
Śmigła ptaszyno — co wnosisz szczęście i pokój
bądź w moim domu wdzięcznym lokatorem
ja tobie będę uchylać okienko wieczorem.
Plenery dukielskie
Wacławowi Turkowi
Kresowe miasteczko — ma coś z klimatu południa
wrosłe kamieniczki w plac rynku
z chłodnymi sieniami
sklepiki pachnące drogerią
o historię okaleczonej ziemi zapytaj drzew
…one wiedzą wszystko.
Pustelnia Świętego Jana
spragnieni wędrowcy krzepią się w grocie
życiodajną wodą.
W kościółku krząta się potomek watażki pogranicza
ze skośnym spojrzeniem —
zapamiętały strażnik spokoju Jana.
Niebieskie garby Cergowej żyją swoim czasem
reflektor słońca rzadko przebija się przez gęstwinę
Góra dobra — Góra zła
kiedy się zagniewa
w kwadrans przyśle mi ulewę.
Wierzę
Wierzę w ojcowską miłość
i samotność matki
z rozciętym światem na pół
Uzdrawiającą moc ciszy
porozumienie bez słowa
Wierzę odbiciu w lustrze wody
przelany wosk
Nie wiem czy podając rękę
oddam ci swe myśli
Sprzedałam marzenia o ziemi za horyzontem
pierścionek z brylantem
gdzieś na mnie czeka
Wrócić do Kazimierza
Mam cię spotkać na rozpalonym rynku
w Kazimierzu
gdzie panoszy się czarny kogut
z zielonym pióropuszem ogona
Turyści oblegają pamiątki
szybko zajmują zacienione miejsca
i długo będą się sycić
Chłopcy z wycieczki
jeszcze raz przeliczą drobne w kieszeniach
i wreszcie uzgodnią czy będą pili colę czy sprit
Nazbyt uprzejma zakonnica prowadzi sklepik z ziołami
i dopiero przy kramie z aniołami
doświadczam anielskiej cierpliwości
„Kuncewiczówka” wielokrotnie natchniona —
artyści piją kawę szeroko otwarte drzwi galerii.
Metaforę obecności Boga czuję w każdym kamieniu
Kazimierz Dolny, sierpień 2008
Magdaleny rodzą się zawsze
Czekał na nią jak na ziemię obiecaną
gdzie będzie pławił się we wszelkich dobrodziejstwach
duszy i ciała.
A ona nagle straciła humor zanim pokonała długą drogę
do niego. Wyłączyła smętną muzykę klezmerską,
poprosiła o herbatę w rodzinnej zastawie i po krótkim
odpoczynku poszła rwać wiśnie.
Powoli odreagowała...
siedział w ogrodzie i karmił sałatą żółwia.
Czuła w sobie gibkość bioder a kręgosłup był jej dziwnie posłuszny.
Im bliżej południa czuła się bardziej rozluźniona, spowolniona,
senna. Nieśmiało zbliżył się — i choć ciała ich pamiętały drogę
do spełnienia, wskazówki zegara cięły minuty, kwadranse
obwieszczające rychły powrót.
Wyostrzyły się zmysły, zaschło w gardle
szum krwioobiegu w tętnicach. wzmógł się
Ty płoniesz...
Oswoiła pełzający zamiar który i tak odrzuci.
Przecież ma w sobie moc sprawdzonego łona.
Jak długo można być na głodzie słów
i walczyć nimi jak harcownik.
Nie zauważasz mojego płomienia.
Misterium oddalenia wciąż trwa.
Odnajdziemy się cieniem na ścianie.