Członkowie Oddziału

Rzeszów

Preambuła statutu ZLP


Związek Literatów Polskich jest zawodową organizacją pisarzy. Jego członkowie, w swojej twórczości i działalności, nawiązują do humanitarnych tradycji myśli ogólnoludzkiej, które w kulturze polskiej zawsze były zespolone z troską o dobro kraju i narodu. Kontynuacja tych tradycji oraz wszechstronny rozwój współczesnej literatury polskiej stanowią przedmiot starań i pracy wszystkich członków i władz Związku Literatów Polskich.



Związek Literatów Polskich

Menu

RYSZARD OWSIANY



Edward Marszałek

Rocznik 1945, ur. w Izdebkach k. Brzozowa. Mieszka w Lesku.
Z wykształcenia budowlaniec , od 1973 przez 35 lat pracował w Bieszczadach oraz powiatach brzozowskim i przemyskim. Od lat 60-tych zaangażowany w życie polityczne, społeczne i kulturalne regionu. Jego zainteresowania to: historia, batalistyka, religioznawstwo oraz pomoc osobom niepełnosprawnym. Korespondent Ośrodka Badań Opinii Publicznej Polskiego Radio. Współpracownik gazet regionalnych m.in. Połoniny, Echo Bieszczadów.
Zorganizował oddział bieszczadzki i oddział brzozowski Stowarzyszenia Autorów Polskich. Założyciel Fundacji Pomocy im. dr Mirona Lisikiewicza na rzecz szpitala w Lesku oraz Leską Akademię Seniora. Prezes Związku Kombatantów RP w Lesku. Od 2024 roku członek Związku Literatów Polskich.


Bibliografia:

- Smuga człowieka (2018)
- Istota miejsca (2018)
- Drogi nadziei (2019) – opowiadania autobiograficzne
- Dwie rzeki i most (2019) – opowiadania historyczne
- Galop zupka (2022) – proza dokumentalna - biografia ojca autora
- Kody małego miasta (2022)
- Ballada kielnią zapisana (2023)
- Kramarnica. Stragan wszystkiego (2023)
- Między sacrum a profanum (2024)
- Balowanie* za życiem (2024)
- Zwyczajna codzienność człowiecza (2025)

w przygotowaniu:
- Nasze żebro adamowe.
- Przeszłość nas dotyka.

*tęsknota


WYWIAD Z AUTOREM <<< PDF >>>

Fragmenty prozy

Ryszard Owsiany
OŁTARZ DOMU RODZINNEGO


Rodzinny stary dom, niezależnie gdzie stoi, w Brzozowie czy w Izdebkach - jest zawsze taki sam. Dom, jak człowiek przychodzi na świat, żyje, umiera - rozpada się. Powstał z woli człowieka i był w jego marzeniach. Niektórzy mówią: "Stwórca stworzył świat, a resztę zrobili budowlańcy".

Dom jest wszystkim. To ofiarny ołtarz, w którym trwa tajemnica przynależna tylko temu domowi i jego mieszkańcom. Dom jest tarczą przed Złem, osłoną materialną i duchową. To światło, ciepło i bliskość człowiecza. Dom jest świątynią, gdzie coś wolno, czegoś nie wolno czynić, takie jest od wieków prawo wpisane w dom.

Nasze domy na Brzozowszczyźnie, nie te z betonu, szkła i plastiku, te z bali i przyciesi, kryte z rzadka strzechą, dachówką ceramiczną lub cementową - odchodzą jeden po drugim. Ty, który wędrujesz: przechodniu, turysto, pielgrzymie - zatrzymaj się na chwilę przed swoim domem lub cudzym, nieznanym ci i popatrz. Jaka specyficzna energia akceptacji, przyjaźni i ciepła emanuje z tego domu - przedmiotu. Domu pobielonego wapnem, z koloniami mchu na strzesze lub dachówce z małymi okienkami i obwisłymi drzwiami z pradawnym kowalskim zamkiem na "koci język".

Patrzyłeś i widziałeś, a teraz popatrz na nowy dom. Na ten sztuczny z betonu, styropianu, martwego PCV i innych dodatków - dom z tablicy Mendelejewa.

Bolą oczy, boli głowa od tego sztucznego domu. Jego mieszkańców - boli wszystko. Na śmierć.

Ryszard Owsiany
"PSIAKREW ZOŚKA" (fragm.)


Pietrek Sidor za młodu nie zapowiadał się, że będzie w przyszłości "dochtorem". Chłopak wiejski z rodziny z dziada pradziada grekokatolickiej. Fakt faktem rodzin o takim nazwisku we wsi więcej nie ma i nie było. Być może jego pradziadek przywędrował zza Sanu. Pietrek już prawie kawaler do "asynterunku" został wezwany i do wojska II Rzeczpospolitej wcielony na całe 3 lata. Jak to się stało, że został "łapiduchem", a nie akurat ułanem, albo do "antylerii"go nie wzięto trudno dzisiaj dociekać. Gdzie wzięli, tam Pietrek poszedł.

Wybuchła niemiecko-polska wojna w 1939 roku i Pietrek po 3-tygodniach do domu wrócił. Wiedza i doświadczenie raczej podpatrzone i zapamiętane w wojskowych szpitalach stałych i polowych lazaretach wyjątkowo się mu przydała w przyszłości. W czasie okupacji nikt specjalnie zdrowiem biedoty się nie przejmował. Kto się urodził, a był silny, pokonał głód, choroby i przeżył to żył. Słabi podali jak muchy. Pietrek jak umiał tak ukradkiem ludziom pomagał, a że najbardziej popularną walutą był bimber Pietrek zaczął popadać w nałóg pijaństwa. Zresztą cały okres realnego i nierealnego socjalizmu zazwyczaj na flaszki był przeliczany, o siwuchę, strażacką czy "Wistulę" oparty. "Vistula" miała moc przedziwną, "bo to i skosi i wymłóci, ale też chłopa do rowu rzuci". Było nie było Pietrek nie tylko za pogotowie ratunkowe i "dochtora rodzinnego" robił, ale o dziwo i chirurgii na domowy użytek z przyczyn miłosierno-trunkowych się imał. Żona "tyrała" przeważnie w polu i obejściu, a Pietrek albo trzeźwiał śpiąc w chałupie, albo rozklekotanym poniemieckim rowerem "wężykiem" do chorych jeździł.

Ryszard Owsiany
TYLKO HEKTAR NIEBA


Bieda tu była siarczysta, długa i dokuczliwa. Przeludnienie, zacofanie, świt wyganiał, noc przyganiała z ciężkiej pracy na kilku stajaniach. Rozdrobnione do granic absurdu zagrody porozrzucane po okolicach. Ziemia Żywicielka karmiła ludzi i zwierzęta. Niewielkie lasy dawały skromny opał na zimę. Chleb razowy w większości wydzielany, kapusta i ziemniaki, mleko i mąka to podstawa wyżywienia. Masło i ser, jajka, drób należały do delikatesów i były przynależne tylko do akuratnego święta kościelnego. Ludziska choć zaharowani byli zdrowi na ogół - kto był słaby umarł za młodu. Każdy "szparował" jak mógł na naftę, zapłatę podatku, zakup zapałek, książek dla dzieci, ofiarę w kościele. W zasadzie nie istniało kalendarzowe pojecie czasu, mierzono go po słońcu, od święta do święta, od wiosny do zimy.

W tym właśnie rejonie przyszło mi przyjść na świat po wojnie. (...) Mijały biedne lata, bieda trochę pofolgowała, robiono co możliwe, aby wieś uspółdzielczyć choć szło to bardzo opornie, gdyż chłop jak diabeł świeconej wody bał się kołchozów. (...) Wieś planem elektryfikacji w 1956 r. została objęta wraz z budową drogi przez swoich "szarwarkiem" zwany, a później czynem społecznym. Przez wakacje kopałem kamienie, tłukłem młotem większym ode mnie na drodze. Setki ludzi dzień w dzień, dziesiątki furmanek oraz czas i upór zrobiły swoje. A dziury i bagna były imponujące, koleiny na ponad metr głębokie, nawet "huk" czyli "Lanz Buldog" z jedną przyczepą pokonać ich nie zdołał, chyba że na dwa traktory, jak przyczepy nie rozerwali.

(...) Demokracja ludowa tworzyła nie tylko władzę ale też bazę. Oprócz kościoła było trzynaście sklepów, mleczarnia z 1936 r., którą proboszcz z chłopami wybudował i papierowe Kółko Rolnicze (...). Była poczta, gmina, felczer, Dom Ludowy, a nawet Straż Pożarna ze zdezelowaną w czasie wojny "dodczką". Co dwusetny dom miał radio na baterie lub słuchawki. Wieczory, noce i niedziele przeznaczone były na życie rodzinne i sąsiedzkie. Zbierano się w domach, gdzie była nafta i większe izby, opowiadano rzeczy fascynujące i przedziwne.

O tym jak Jasiek z "Morochowa" szedł piechotą do Francji i niósł bańkę nafty i murarki się nauczył. O tym jak Franek z „Pod Lasu" uciekł dzięki fortelowi równemu głowy Zagłoby z niewoli u Moskali w 1922 r. z Syberii jako przesiedleniec wojenno - wojskowy i za Kijów objechał, a stamtąd na piechotę przyszedł.

O tym, jak ludziska do Lwowa, Drohobycza na "cisiołkę" chadzali. Opowiadał, przepijając francuską emeryturę stary Organ swe rewolucyjne przygody w "walce klasowej". Mówiono o Niemcach, Żydach, Moskalach, panach, o wojnie i niewoli. Najstarsi nawet przygody wojenne równe dobremu wojakowi Szwejkowi opowiadali, o piechocie, "artylerii" za cesarza Franciszka Józefa.

Byli też milczki, jeden który w 1939 r. do radzieckiej niewoli się dostał, o Katyń się otarł, ale dzięki spracowanym rękom chłopskim został wypuszczony. Drugi, który z gruźlicą z Oświęcimia wrócił.

Ziemie i miedza to były świętości, relikwie. Każdy był z całej duszy ziemi spragniony, także nawet dzieciak był mniej ważny od cielaka i zagonów. Marzeniem przez wielu osiągalnym było mieć dwie krowy i jednego konia. Dwa konie to już co najmniej kułak. Uciecha wielka bywała jak zagon dodatkowy dokupiono czy ciężkim znojem "paryję" dało się wykorzystać.

 

Związek Literatów Polskich