Ryszard Kulman, Słodki głód
Rzeszów 1989Dedykowany Edycie i Izabeli tomik zawiera 56 wierszy. Został wydany przez Krajową Agencję Wydawniczą Rzeszów w 1989 roku. Niektóre z zamieszczonych w nim utworów pochodzą sprzed trzydziestu lat.
Copyright by Ryszard Kulman, Rzeszów 1989, ISBN 83-03-02888-X
Wybrane z tomiku
Czarna Madonna | Tu i tam | Boże Narodzenie | Do Erato | Jawnogrzesznica | Patrzę na Ateny | Czystość | Tętno | Zmartwychwstanie | Horyzont | Obłąkany Syzyf | Elsynor | Rzeźba prochu |
Nie chcę być z tobą | Prometeusz subtelny |
CZARNA MADONNA
Matkom angolańskim
zabitym podczas bombardowania
Lubango przez RPA
Skowyt wybuchu rozrywa dom
Wśród poszarpanych zwojów jelit kikuty żeber
pudełko z guzikami książka do nabożeństwa
bilet wizytowy brzytwa szpulka nici
nóż bez czubka balsam na ból zębów
w oszalałym powietrzu echa przekleństw
i pocałunków
A ona w tym ogniu — Czarna Madonna
Gdy ocierają się o nią betony
— rozwiera tęczówkę
Matko! — krzyczę
Dźwigam boleśnie swój ciężar biały
pachnący pomarańczą mój wiersz dla ciebie
Lecz ona szepcze w aureoli ciemnej...
Umarli na niebie poeci
gołym okiem widać że umarli…
Angola — Lubango (26 wrzesień 1979 r. godz.11.47)
TU I TAM
Upij się
albo zakochany spójrz prosto w śmierć
Kobieta ci kładzie czystą jak pierwiastek ołowiu
pierś
i podąża za twoja lekkością
Niewiarygodnie
jak faryzeusz
zauważasz: poruszył się Wszechświat
Kościoły
ulegają szaleństwu
Istnienie — eksplozja
Napięta sytuacja miłości — terroryzm
Trzęsienie ziemi — Meksyk upada na dachy
Wymiotuje po śpiączce — wulkan Nevado del Ruiz
Tu i tam
jesteś uwięziony prawdą
A kobieta uśmiecha się
Biodra ma proporcjonalne jak biel noży
jak konwalie
jak sól chrzestna
I ma swój czas nawiedzenia:
„Gdzie są Twoje ciekawe zające i jelonki nieśmiałe,
i łagodne gołębie ?”
Kocha w tobie swój strach
O!.. blady mężczyzno!
Noce nie skończą się nigdy
Kobieta obejmuje cię tak szybko
że twoje ciało jest tylko płaczem
BOŻE NARODZENIE
Świat przyplątał się
do miłości
Ciągle
nad geometrią dzwonu
Kiedy poznaliśmy wszystko
wyświetlono superkronikę o śnie Johna Lennona
O niezbędnej do szczęścia
kropli jego żywej krwi
O losie róży
w językach zakochanych
Widzę
twoje zachwycenie się nimi
Oniemiałe ręce
słowo
i dzwon
Ale świat
jest Bogiem
Świat
pieści nas strzyżąc owieczki
Piękniejszy niż byłaś
między ziemią a zamordowanym Lennonem
Czarny fortepian
upada na białe klawisze
na uśmiech arlekina Ałły Pugaczowej
Przewiduje
Metafora grzęźnie aż po wątrobę
Z niej — tylko krok do klasyki
Odwracasz głowę
i zapraszasz kroplę tamtej żywej krwi
Lubię ją w twojej piersi
jak Boże Narodzenie
DO ERATO
Życie i śmierć
żąda tego
na co nigdy naprawdę nas nie stać
To nie instynkt
lecz wiedza
— aby nie zniknąć
Nienadaremna
ewolucja
strachu i szczęścia
Z ciszy przekleństw
kłótni zdrad wojen
rozkosznych świateł —
wchłaniamy w siebie imię ojca i syna…
Gdy zaciskamy zęby z przyjemności:
rozczochrana naga i oszalała z miłości
anne sexton — unicestwia schizofrenię
Tylko Ty — nie zdążasz
Nie rozkraczasz się
Raczej piszesz wiersze i śpiewasz...
JAWNOGRZESZNICA
Z tą młodą prostytutką jest tak:
jej stopy nienawidzą czułości
od ściany Akropolu
odbija się modlitwa matki
Ona nie jawnogrzesznica —
tak sądzi o niej kochanek
Bo z nią jest tak — mówi ojciec
starożytny niepokój ją rozrywa
by mogła iść pionowo po dywanach
wyrastać dla jednej tylko poezji
bo ona kocha
w każdej obecności i nieobecności
Jeszcze będzie szczęśliwa
a może szczęśliwa już jest — mówi brat
czasami czuje swoją miłość
jaką obiecywali jej bogowie
zakwitłą nad ranem
nieuleczalnym pragnieniem samobójstwa
Grecja — Pireus jesienią
PATRZĘ NA ATENY
Patrzę na Ateny
Jak na własną miłość patrzył Kawafis
W ten fryz ścian z marmurowym czołem
Który obleka pałace i slumsy
Dźwigając ciężki śnieg kamienia
Patrzę na Ateny
Ze szczęściem Greka kupionym za sto drahm
W loterii boya na Placu Omonia
I myślę —
Czy nie powinienem się cieszyć
Ziemią Homera
Metopą Fidiasza
Dojrzewającym przy kuflu piwa
Księżycem pistacji
Powinnością prostytutki
Która jest czułością Attyki
Patrzę na Ateny
Jak z tysiącletnią wiernością Penelopy
Bez pieszczot łkań i kopniaków
Rozdzierają neonami antyczną szatę
Ateny — lato
CZYSTOŚĆ
Matce
W tobie jest czystośći dalekie glorie szlochające
Za to ciebie kocham
Głosisz miłość
w świątyniach i latrynach
żeś mnie z niej zrodziła w złej godzinie
Za to ciebie kocham
Odwykłem od twojego łona
nie dlatego
że jesteś moją matką
ale że nienawidziłaś śmierci
przed którą mogę stanąć
śmiertelnie żywy
Za to ciebie kocham
TĘTNO
I
Gdy Max Stirner powiedział:
„Ufundowałem moją sprawę na nicości”
Moje tętno przebiegło brudną ziemię bez sukienki
Odpłynęło z orszakiem chichotu starych ciotek
w ich kufry nafaszerowane cnotą
Moje tętno
Tętno zawieszone jak tęsknota
zabij
we mnie
króla
który grzechocze pod tronem
II
Chrystus zamówił u portiera miejsce na wieczerzę
bo czuje się zmordowany jak ludzkość
Moja bojaźń przed nim
jest jak Pigmej schowany przed Darwinem
— obgryza kości i modli się do tęczy
III
Dlatego czekam aż zjawi się moje tętno
wróci
do morowego powietrza hiobowych wrzodów
Ale boję się że wtedy znów
pojawi się uśmiech pięknej Nory
ZMARTWYCHWSTANIE
Z rany doskonałego ciała
płyną Mojżeszowe rozkazy
Kamienna tablica
pęka
jak czoło barbarzyńcy
Matka Boża
ozdobiona choinkowym złotkiem
szepcze pod żebrem
miłosnym oddechem
Collage
gotyckiego zaułku nieba
— zaśniedziały krucyfiks —
lśni jak trąbka Louisa Armstronga
Z oczodołów Jerycha —
wypadają winowajcy
Figlują na pajęczych materacach
niczym tresowane zwierzęta
Patrzą w oczy
jak głodne lisy
HORYZONT
Nie wiem co przepływa
rzeka czy Ty
czy będąc na Akropolis — otwarty
nie spłynę wielkim albo małym cieniem
w pejzaż objęty po horyzont chorobą
NIKE —
czy chcesz abym poszedł poza ten horyzont
gdzie — mówią — miłość jest nieśmiertelna
OBŁĄKANY SYZYF
Chwiejnym krokiem odmierzasz puls kamienia
potykasz się na własnych kłamstwach
pustym oczodołem dłoni
żebrzesz
o jeden dźwięk monety bez wartości
nie możesz sprostać rzeczom najprostszym
nie umiesz dotknąć rzeczywistości
i ciągle wracasz
skąd wyszedłeś
Obłąkany Syzyfie
Możesz jeszcze górę
przetoczyć
do zmęczonego kamienia
ELSYNOR
Za mało zrozumieć prostytucję świata
Głodzie —
zamknięty na cztery pieczęcie
Kto cię wypuści z pałacu człowieka
z nieba jego czaszki
Szkielety —
jak obrzydliwe kochanki
głaskają świetliste kokony
pełne włosów Niobe
Podniecają pokruszone ciernie
skamieniałych sanktuariów
Jak tajemniczy Elsynor —
zachwycają
Jakbyśmy patrzyli na białe kościoły — nocą
Dania — Szekspirowski Elsynor letnią nocą
RZEŹBA PROCHU
Boże! Pierwsze doznanie owocu
o smaku nieszczęścia i rozkoszy
stawia węgielny kamień dla twego ołtarza
a noc
wypełnia krzyk przepoczwarzania
Zbawcza owca nie całuje ziemi
Pięść — napręża krzyż
w którym znamię ma smak soli
a żona Lota
tęskni
dom ogromny jak morze
O umiłowana!
Golgota ma prawidłowa historię
i rzeźbę prochu
z którego jestem i nie jestem
NIE CHCĘ BYĆ Z TOBĄ
Nie chcę być z tobą
wstydzisz się mojego wiersza
a ja nim karmię podniebne ptaki
Nie widzę w tobie przeznaczenia
nie pamiętam wróżby umierającego
w końcu znudziło mi się patrzenie w oczy
z odwiecznym lękiem
że płonące stosy to my sami
Mam inną metodę kucia łaski
i słowa określającego miłość
Siła — którą mnie lękasz
jest obłędną raną Abla
Popatrz za siebie —
twoi sprzymierzeńcy
pochłaniani są przez własne morze
PROMETEUSZ SUBTELNY
W możliwej rzeczywistości —
pragniesz miłości
nie wierzysz w Otella
w jego umiejętne unicestwianie władzy
której nie wyparł się nigdy
W naszych oczach wirują twoje oczy
— smutna grawitacja tańczącej epoki
Ciało kobiety jest teatralne
Z wyszukanym rozchyleniem milczy
jej dysząca lepka skóra
Milczą pejzażyści akt
gdy ona się kąpie aż do twojego ognia